Subskrybuj
Logo małe
Wyszukiwanie

Lekarz też człowiek

MedExpress Team

Krzysztof Boczek

Opublikowano 26 lutego 2014 07:00

Lekarz też człowiek - Obrazek nagłówka
Uzależnienia, depresja, stany lękowe to problemy, z którymi lekarze borykają się jeszcze częściej niż ich pacjenci. O problemie uzależnień z Dorotą Rzepniewską, psychiatrą, psychoterapeutą uzależnień, rozmawia Krzysztof Boczek.
[caption id="attachment_35206" align="alignnone" width="620"]Fot. Archiwum autora. Na zdj. Dorota Rzepniewska Fot. Archiwum autora. Na zdj. Dorota Rzepniewska[/caption]

Uzależnienia, depresja, stany lękowe to problemy, z którymi lekarze borykają się jeszcze częściej niż ich pacjenci. O problemie uzależnień z Dorotą Rzepniewską, psychiatrą, psychoterapeutą uzależnień, rozmawia Krzysztof Boczek.

Krzysztof Boczek:Sprawuje pani funkcję pełnomocnika ds. zdrowia w Śląskiej Izbie Lekarskiej. Po co taka osoba?

Dorota Rzepniewska: W 2007 r. Naczelna Izba Lekarska podjęła uchwałę o organizacji systemu pomocy lekarzom z problemami zdrowotnymi, głównie zdrowiem psychicznym i uzależnieniami. Dlaczego? Bo wówczas pojawiały się w mediach coraz liczniejsze bulwersujące informacje o tym, że pijany chirurg operował, nietrzeźwy ginekolog odbierał poród itd. Pełnomocnicy ds. zdrowia mają pomagać takim medykom w podjęciu decyzji o leczeniu. Dzięki temu ci mają szansę przestać być w czynnej fazie nałogu, stać się trzeźwi i odzyskać zdolność do pracy. Lekarze pełnią zawód zaufania publicznego, zawód związany z niesieniem pomocy innym, dlatego mają problemy z wejściem w rolę pacjenta – bardzo trudno nam przejść na tę drugą stronę biurka i zwrócić się o pomoc. Dlatego przed stworzeniem instytucji pełnomocników ds. zdrowia medycy bardzo często rezygnowali z podejmowania leczenia.

K.B.: To z jakimi problemami trafiają do pani lekarze?

D.R.: W pierwszych dwóch latach mojej działalności jako pełnomocnika, tj. 2007–2009 r., głównie przychodzili do mnie medycy, którzy ze względu na swoje uzależnienie zostali zawieszeni w prawie wykonywania zawodu. Okazywali się bardzo zdyscyplinowanymi pacjentami – blisko 100 proc. z nich, jeżeli podjęło decyzję o leczeniu i rozpoczęło je, to konsekwentnie je kontynuowało. Nierzadko po wyleczeniu ubiegali się o przywrócenie prawa do wykonywania zawodu. Nadmieniam jednak, że decyzja o podjęciu leczenia nie zawsze oznacza pełny sukces terapii. Z kolei na przestrzeni ostatnich dwóch lat sytuacja się zmieniła – zgłaszają się do mnie po pomoc lekarze „niezawieszeni”, z własnej inicjatywy. Mają wątpliwości, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Jako psychiatra, terapeuta uzależnień, mogę rozpoznać ich problem, ustalam, jak jest on poważny, zalecam podjęcie terapii. Lekarz sam podejmuje decyzję, czy chce się leczyć. I jeśli tak, to widzimy się raz na miesiąc–dwa
– w ten sposób monitoruję postępy w tym procesie, wspieram i motywuję do dalszego leczenia. Także zgłaszają się do mnie lekarze pracodawcy, przełożeni, którzy mają problem z jakimś medykiem. A robią to, gdy zauważą, że ten często zamienia dyżury, spóźnia się, źle wykonuje swoją pracę, pije w niej lub nadużywa leków. Uzależniają oni dalszą współpracę z nim od jego kontaktu z pełnomocnikiem. Potem trafia do mnie sam lekarz. Zawieram z nim kontrakt, na podstawie którego informacje o tym, czy się do mnie zgłasza, będą udostępniane przełożonemu.

Jeżeli wizyta u pełnomocnika jest nieskuteczna, to pracodawca składa wniosek do Okręgowej Rady Lekarskiej o powołanie komisji specjalnej, która może zawiesić prawo wykonywania zawodu lekarzowi. Kontakt z pełnomocnikiem jest więc szansą dla tego medyka. W ostatnim czasie w zachowaniu pracodawców jest widoczna zmiana, bo dotychczas panowała powszechnie fałszywa solidarność – przełożeni, ordynatorzy, dyrektorzy zamiatali pod dywan przypadki kolegów, którzy byli uzależnieni. Obecnie pracodawcy, kierownicy placówek medycznych, oddziałów mają szkolenia, na których przekonuje się ich, by przestali wchodzić we współuzależnienie i ukrywać problemy kolegów po fachu. Dzięki temu między innymi coraz częściej pracodawcy zgłaszają problemy do pełnomocnika. To cieszy, bo wreszcie problem jest nazywany po imieniu i dążymy do jego rozwiązania.

K.B.: Czy pani zdaniem ta liczba osób, która się zgłasza, to czubek góry lodowej lekarzy, którzy mają problemy ze sobą i powinni zasięgnąć pomocy specjalisty?

D.R.: To jest dobry początek, ale na pewno nie zgłaszają się wszyscy, którzy powinni. Myślę jednak, że liczba zgłaszających się nie odbiega od średniej w społeczeństwie. A wydaje mi się, że przed erą pełnomocników procent wnioskujących o pomoc był niższy niż w populacji ogółem. Lekarze ukrywali problemy dłużej, próbowali sobie sami radzić. A teraz widać tę poprawę. Jako pełnomocnik coraz częściej jestem zapraszana na wykłady dla towarzystw lekarskich. Na przykład w ubiegłym roku miałam wykład dla anestezjologów. Oni mają dużą dostępność do środków psychoaktywnych, odurzających, co wpływa na większy odsetek uzależnień od substancji psychoaktywnych w tym fachu. Po wykładzie kilku anestezjologów poprosiło o pomoc dla siebie, a także dla kolegi, który miał już za sobą próbę samobójczą.

K.B.: Oprócz uzależnień, z jakimi innymi problemami przychodzą do pani lekarze?

D.R.: Można je podzielić na związane z wykonywaniem zawodu lekarza i niezwiązane z nim. Do pierwszej grupy można zaliczyć psychozy endogenne jak: schizofrenię, chorobę afektywną dwubiegunową czy depresję nawracającą. Z takimi problemami zgłasza się niewielki ułamek lekarzy, tak jak w społeczeństwie: 1–3 proc. Na przestrzeni tych 7 lat pełnienia funkcji pełnomocnika miałam takie pojedyncze przypadki. Zaś problemy, których ryzyko wzrasta w związku z wykonywaniem zawodu lekarza, to głównie uzależnienia oraz zaburzenia adaptacyjne, czyli depresje sytuacyjne. I tego ostatniego było bardzo dużo. Ze względu na stres związany ze specyfiką zawodu lekarza, który wiąże się z codziennym obcowaniem z chorobami, cierpieniem i śmiercią. Ale także prozaicznymi problemami w służbie zdrowia – kształceniem ustawicznym – naczelny, etyczny obowiązek lekarza. Brakuje na nie czasu, pieniędzy i jest źle zorganizowane. Dlatego wielu lekarzy przeżywa duże frustracje w okolicy zdawania egzaminu specjalizacyjnego czy przed dostaniem się na specjalizację. Sporo miałam interwencji wobec medyków, którzy zgłaszali się z depresją, zarówno endogenną, jak i sytuacyjną. Kilka osób było nawet po próbach samobójczych. Obniżenie nastroju, trudności z wychodzeniem do pracy, jej podejmowaniem, wyczerpanie związane z nadmierną pracą, zespół wypalenia zawodowego... Jesteśmy ciągle zaangażowani w pomoc i na pewnym etapie przestaje nas to cieszyć, a zaczyna być obciążeniem, któremu nie możemy sprostać. To wszystko ma ogromny wpływ na to, jak lekarz leczy swoich pacjentów.

K.B.: Jacy medycy są najbardziej narażeni na problemy psychiczne, uzależnienia?

D.R.: Generalnie specjalizacje zabiegowe, czyli także ginekolodzy, okuliści, lekarze na pierwszej linii frontu, czyli w SOR-ach, izbach przyjęć. Ale także psychiatrzy – ze względu na obciążenie stresem psychicznym i zaangażowanie, jakiego wymaga ten zawód oraz dostępność do leków psychoaktywnych. Ale podatność na problemy psychiczne, uzależnienia wynika także z czynników endogennych: osobowości, temperamentu...

K.B.: Natknąłem się na dwa badania – jedno prowadzone w Norwegii, drugie w Australii – z których wynika, że lekarz to zawód najbardziej narażony na problemy psychiczne. Czy pani zna, z własnej praktyki jako psychiatra, jakiś inny zawód bardziej podatny na takie schorzenia?

D.R.: Te wyniki potwierdzają się w mojej praktyce, podkreślam jednak, że nie prowadzę ani nie mam dostępu do takich badań dotyczących naszego kraju. Inne zawody silnie narażone na uzależnienia: kierowcy zawodowi, menedżerowie dużych firm, kierownicy, prawnicy – leczyłam prokuratorów i sędziów. No i nauczyciele oraz budowlanka.

Pełen tekst wywiadu można przeczytać w najnowszym lutowym wydaniu Służby Zdrowia

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie już za 4 zł dziennie*.

* 4 zł netto dziennie. Minimalny okres ekspozycji ogłoszenia to 30 dni.

Najciekawsze oferty pracy (przewiń)

Zobacz także