Subskrybuj
Logo małe
Wyszukiwanie

„Botoks”. I wszystko jasne

MedExpress Team

Małgorzata Solecka

Opublikowano 5 października 2017 19:51

„Botoks”. I wszystko jasne - Obrazek nagłówka
Fot. Anna Gostkowska, Copyright (C) Vega Investments (mat. prasowe)
Ten film miał zstąpić na ekrany kin i odmienić oblicze polskiej służby zdrowia. Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie, słuchając zapowiedzi reżysera. W dniu premiery balonik pękł.

Zwiastuny filmu kazały sądzić, że możemy mieć do czynienia ze skandalem, jakiego dawno w Polsce nie było. Szeptano, że część izb lekarskich rozważa pozwy przeciw Vedze. I że koncerny farmaceutyczne „zbroją się”, zatrudniając dodatkowe agencje PR. Skandalu jednak nie ma.

Choć owszem, może jest. Skandalem jest każda złotówka, która popłynie od spragnionego rozrywki widza. Wszak Vega przyzwyczaił publiczność, że potrafi balansować między scenami drastycznymi, skrajnie drastycznymi, a humorem. Zgoda, nie najwyższych lotów, ale jednak humorem. Że na jego filmach można zaciskać pięści z bezsilnej złości – jak wtedy, gdy bez znieczulenia pokazuje scenę obcinania palców w „Pitbull. Nowe porządki” – a chwilę później szczerze się śmiać z całkiem udanych dialogów.

„Botoks” niczego takiego nie oferuje. Dialogi są drewniane, podobnie jak drewniane jest aktorstwo większości artystów. Co się stało z Piotrem Stramowskim, brylującym w „Nowych porządkach” i całkiem znośnym w „Niebezpiecznych kobietach”? Jak absurdalną rolę dostał znakomity w kilku ostatnich produkcjach i na dużym, i małym ekranie Sebastian Fabijański, że jedyna reakcja na jego grę to wysoko, coraz wyżej, uniesione brwi. Co z tego, że zaskakująco dobrze gra Agnieszka Dygant, gdy zaraz widz musi się mierzyć z aktorstwem Mariety Żukowskiej. I jedyne, czego pragnie, to uciec z kina, i nigdy nie wracać?

Formalna mizeria „Botoksu” nie tylko jest widoczna gołym okiem laika, ale – paradoksalnie – jest najlepszą wiadomością dla wszystkich, którzy „Botoksu”, z różnych przyczyn, mogli się obawiać.

Bo nie oszukujmy się: w ochronie zdrowia, jak w każdym innym obszarze życia społecznego, ekonomicznego, politycznego, pracują różni ludzie. Zdarzają się lekarze łapówkarze? Oczywiście. Są wśród ratowników, sanitariuszy, salowych – ba, nawet pielęgniarek czy lekarzy – osoby niemające szacunku dla pacjentów? Oczywiście. Zdarzały się (głównie w przeszłości, ale nie tak znów odległej) skandale korupcyjne na styku przemysł farmaceutyczny – lekarze? Oczywiście. Można spotkać lekarzy, którzy dla zysku narażają pacjentów na utratę zdrowia? Tak. Lekarze podejmują decyzje, które narażają pacjentów na uszczerbek na zdrowiu bądź utratę życia? Tak.

Listę „grzechów” można by ciągnąć jeszcze długo. Dużo dłużej niż Patrykowi Vedze, który podobno konsultował swoje „dzieło” z kilkudziesięcioma lekarzami, mogłoby się wydawać.

Mógł, przynajmniej w teorii, powstać sprawnie nakręcony film o ciemnej stronie systemu ochrony zdrowia. O złych lekarzach, złych pielęgniarkach, złych ratownikach. Dobry film o złych ludziach, tak jak kilka lat temu powstał wspaniały film o wspaniałych ludziach, ludziach z ich wielkością i słabościami, czyli „Bogowie”.

Powstał bubel, wybrakowany zlepek scen, z których nic nie wynika i które de facto widzowi nic nie opowiadają i nic nie tłumaczą. Może poza tym, że mężczyźni to zasadniczo zakała tej ziemi, a kobiety muszą sobie z tym radzić. W tym przypadku – lekarki i pochodząca z nizin społecznych ratowniczka, która cudownym zrządzeniem losu, niby Kopciuszek, przeobraża się w księżniczkę z koncernu farmaceutycznego. Z tą różnicą, że Kopciuszek na bal jechał w karecie z dyni, a Daniela w pierwszym wcieleniu baluje z załogą karetki pogotowia. Lub z ważnymi lekarzami już po metamorfozie, czyli po licznych operacjach plastycznych, dostępnych – jak powszechnie wiadomo – bez żadnych problemów dla matek samotnie wychowujących bliźnięta (w tym jedno wymagające rehabilitacji) i pracujących za tysiąc siedemset złotych.

Wszystko, co Patryk Vega ma do powiedzenia na temat służby zdrowia jest mniej więcej tak wiarygodne, jak wiarygodna jest historia pięknej i sprytnej Danieli. Ze szpitala w „Botoksie” pacjenci wychodzą żywi tylko przez jakieś niedopatrzenie. Czy można się dziwić, skoro opiekują się nimi naćpani lekarze (a wcześniej zapici do nieprzytomności ratownicy), lub – to wariant bardziej optymistyczny i bardziej ocierający się o realizm – lekarze przepracowani i przez to kompletnie znieczuleni? Koncerny farmaceutyczne zaś to dziewiąty krąg piekła. Nie dość, że korumpują lekarzy, to jeszcze wprowadzają na rynek „fejkowe leki” zrobione z cukru pudru. Przywożą je notabene z Francji, gdzie – podobnie jak w Polsce, przynajmniej w świecie Vegi – nadzór farmaceutyczny chyba zasnął snem wiecznym. Być może nałykał się za dużo fejków.

Patryk Vega zapowiadał burzę i dyskusję o służbie zdrowia, ale tematu nie ma. To znaczy, jest – o służbie zdrowia dyskutujemy od niemal już 30 lat, i końca nie widać. Jednak „Botoks” nie da tej dyskusji żadnego impulsu, nie popchnie jej na nowe tory. Nie może tego zrobić film, który budzi – przynajmniej wśród widzów myślących – jedynie zażenowanie, że można wyprodukować coś aż tak kiepskiego i niedowierzanie, że być może znajdą się miliony (!), które zapłacą za możliwość obejrzenia gniota, już przez krytyków porównywanego z takimi „osiągnięciami” polskiej kinematografii, jak „Wyjazd integracyjny”. Przy czym „Wyjazd” to komedia. Film Vegi jest tragifarsą.

Oprócz zażenowania i niedowierzania jest jeszcze jednak złość. Patryk Vega, z lubością opowiadający w mediach, że na wakacje wyjeżdża z rodziną i dwoma nianiami a osobnym samochodem podróżują zabawki jego dzieci, kreuje się na wyrocznię w sprawach moralności (przede wszystkim zawodowej) ludzi, którzy pracują dziesięć razy ciężej niż on, za stawki nieporównywalnie niższe niż on, mimo nieporównywalnie większej odpowiedzialności. Mało tego – Vega nie stawia żadnych pytań. Nie cieniuje odpowiedzi. Wali w widza swoimi wizjami świata jak bejsbolem. Wizjami tak stereotypowymi, że zwyczajnie pozostawiają odbiorcę obojętnym. Fałsz nigdy nie porusza.

Nawet jeśli materiały promocyjne zawierają „wstrząsającą” informację, że w ubiegłym roku w Polsce operacji nie przeżyło 17 procent pacjentów. Niemal co piąty. Co piąty pacjent umiera w wyniku operacji, a minister zdrowia nic z tym nie robi. Ba, nic z tym nie robi minister sprawiedliwości i prokurator generalny! To dopiero skandal! Jeśli ktoś przez moment uwierzył w 17 procent, niech poniecha troski, że w ciągu kilkunastu lat lekarze własnymi rękami dokonają depopulacji narodu polskiego. Owe 17 procent wzięło się z opublikowanego w 2012 roku w „Lancecie” artykułu, którego autorzy przeprowadzili kilkudniowe badania w kilkuset szpitalach w bodaj 28 krajach europejskich (w Polsce – w czterech). Rzeczywiście, wyniki były wstrząsające, problem polegał na tym, że jeszcze bardziej wstrząsnęły środowiskiem niejasności co do metodologii. W każdym razie „oficjalne czynniki”, w tym towarzystwa naukowe prostowały, że śmiertelność po operacjach nad Wisłą mieści się doskonale w średniej europejskiej. I nie zagraża nam żadna hekatomba.

A gdy już jesteśmy przy trudnych słowach… Pod koniec września ukazała się książka, wywiad-rzeka, z prof. Marianem Zembalą. Były minister zdrowia, współpracownik prof. Zbigniewa Religi, na pierwszych stronach książki opowiada dużo o pracy nad filmem „Bogowie”. W pewnym momencie pojawia się wątek przekleństw, których w filmie padło sporo. Profesor Zembala zarzeka się, że Zbigniew Religa wcale tak dużo nie przeklinał – jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. W każdej „k...wie”, która wybrzmiewa w „Bogach” jest sens: złość na „układy” w światku lekarskim, złość na realia ustrojowe, na niepowodzenia kolejnych prób przeszczepienia serca. Każdy bluzg jest uzasadniony i prawdziwy. Porusza, nie gorszy.

„K...wy”, „.uje” i inne przykłady nienagannej polszczyzny reżysera, który szczyci się tym, że uczęszcza(ł) na spotkania modlitewne i chętnie mówi o natchnieniu Ducha Świętego w swoim życiu, są kompletnie puste. Jeśli o czymś mówią, to o bezradności warsztatowej twórcy. Jeśli wywołują jakąś reakcję, to politowanie.

Tematy

film / recenzje

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie już za 4 zł dziennie*.

* 4 zł netto dziennie. Minimalny okres ekspozycji ogłoszenia to 30 dni.