Ubiegły tydzień przyniósł co najmniej dwa zestawy wypowiedzi prezesa PiS na temat sytuacji w ochronie zdrowia, które można byłoby uznać za klamrę spinającą całość podejścia formacji rządzącej do problemów systemu. Które – w przeciwieństwie do problemu zimy, który już udało się rozwiązać (też cytat z Jarosława Kaczyńskiego) – są, bo służba zdrowia w pandemii uległa pewnej dezintegracji i lekarze – zarabiający „przyzwoicie” (co czuje Polak, słysząc najpierw kwotę 70 czy 120 tysięcy miesięcznie, a potem określenie „przyzwoicie”, mówić nie wypada, ale chyba nie ulega wątpliwości, że nie ma w tym żadnego przypadku i dobór zarówno liczb jak i epitetów jest w stu procentach przemyślany, być może wyszedł nawet spod ręki samego byłego szefa publicznej telewizji, który pracuje na powrót do łask Nowogrodzkiej) – robią kłopoty, nadal udzielając porad na telefon.
Nie zmyślam. Każdego, kto wątpi, czy słowa takie padły – odsyłam do lektury stenogramów (jeszcze lepiej – do obejrzenia zapisów wideo) z wizyt Jarosława Kaczyńskiego w Sieradzu i Częstochowie. Niosą one takie bogactwo treści, którego umysł ludzki nie jest w stanie ogarnąć, choć ich sens jest w zasadzie prosty: rząd robi co może, nakłady na zdrowie rosną, ale wszystko jak krew w piach, bo pazerni lekarze napychają swoje kieszenie a leczyć uczciwie nie chcą. Chcemy wykształcić więcej, to zapowiadają, że nie dopuszczą konkurencji do pracy. Aż dziwne, że jeszcze nie padło wprost, że kto podniesie rękę na „roczniki czarnkowe” absolwentów kierunków lekarskich, temu władza tę rękę odrąbie – ale w sumie zapowiedź, że „damy sobie z tym radę” oraz „złamiemy korporację” można byłoby uznać za bliski zamiennik.
Przy okazji, jak w każdym dobrym show, widzom serwuje się żonglerkę liczbami. Oprócz nie-wiadomo-skąd-wziętych kwot dotyczących zarobków lekarzy „wcale nie wybitnych specjalistów”, jeszcze z domniemaniem, że takie sumy mogą zarobić lekarze dyżurujący na SOR-ach, mamy też „dane” dotyczące nakładów. Wzrosły one już, zdaniem prezesa PiS, z 74 mld zł w 2015 roku do około 170 mld zł w tym (nie, nie wzrosły, 170 mld zł jest jeszcze bardziej daną z kosmosu niż 120 tysięcy miesięcznie dla randomowego lekarza). No i last but not least, koszt wykształcenia lekarza, który wynosi 1,5 mln zł. Tyle zdaniem prezesa, powinien zapłacić młody człowiek, który nie chce mieć zobowiązań wobec państwa za studia medyczne. Jakim cudem, skoro kredyt na studia medyczne to 40 tysięcy złotych rocznie? Razy sześć lat – nijak nie wychodzi 1,5 mln zł, nawet przy obecnych stopach procentowych. Nawet czesne na bardzo dobrych uczelniach prywatnych jest kilka razy niższe, niż kwota podawana przez Kaczyńskiego (nie mówiąc o tym, że inflacja w tym obszarze jest naprawdę dotkliwa, bo dotychczas – na przykład premier – mówił o koszcie miliona złotych).
Trudno oprzeć się wrażeniu, że magia wielkich liczb – w skali makro i mikro – ma ogłuszyć. Tymczasem raczej przeraża i śmieszy. Taki polski odlot z lotniska Haroł. Kto nie słyszał, niech usłyszy.