Nikotyna uzależnia, dym zabija, a jednak co trzeci Polak pali. Jak przełamać ten impas?
Opublikowano 19 listopada 2025 08:00
Uzależnienie od nikotyny jest jednym z najsilniejszych, a zarazem najpowszechniejszych nałogów. Zerwanie z nim bywa równie trudne jak odstawienie twardych narkotyków. Najlepiej świadczy o tym fakt, że palaczom trudno rozstać się z papierosem nawet w obliczu choroby nowotworowej.
Wiedza jest dramatycznie niska
Na co dzień ten problem obserwuje dr hab. n. med. Dorota Kiprian, zastępca kierownika Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi Narodowego Instytutu Onkologii PIB.
– Trudno powiedzieć jednoznacznie, jaki odsetek naszych pacjentów stanowią palacze, ponieważ nie ma na to twardych danych. Pacjenci bardzo często się do tego nie przyznają. Szacuję jednak, że od 35 do 40 procent naszych chorych jest palaczami – ocenia lekarka.
Tymczasem, jak podkreśla prof. Kiprian, od tego, czy osoba poddawana terapii onkologicznej rzuci palenie, w dużej mierze zależy jej rokowanie. – Niestety, świadomość tego jest w naszym społeczeństwie bardzo niska. Istnieją twarde dowody na to, że jeżeli pacjent pali w trakcie leczenia onkologicznego, to skuteczność terapii obniża się o 10-15 proc. Czyli de facto chory sam sobie funduje efekt mniejszej szansy na wyleczenie – wskazuje lekarka.
Drastycznie niska jest również wiedza o tym, jakie nowotwory są tytoniozależne. Okazuje się, że to nie tylko rak płuca, o którym mówi się najwięcej. – Palenie odpowiada za raka krtani, raka dna jamy ustnej, raka ustnej części gardła, a także przyczynia się do rozwoju raka piersi, podobnie zresztą jak alkohol. Koincydencja picia i palenia wywołuje ponadto raka pęcherza. Palenie papierosów jest według mnie jednym z najgorszych nałogów, dlatego że powoduje również mnóstwo chorób kardiologicznych – mówi prof. Kiprian.
Zakazy nie działają. Trzeba dać coś w zamian
Na terenie całej Polski istnieją zaledwie trzy poradnie antynikotynowe. Jedna z nich funkcjonuje w strukturach NIO-PIB. Efekty jej działania są jednak w ocenie ekspertki nikłe, głównie przez kulejącą świadomość społeczną na temat zagrożeń związanych z paleniem i realnej skali problemu. – Jestem aktywnie włączona w to, żeby chorych edukować, zarówno ogólnie na temat palenia papierosów, jak również szkodliwości palenia w trakcie leczenia. Cztery lata temu została wydana broszurka dla pacjentów: „Włącz myślenie, rzuć palenie w trakcie leczenia onkologicznego”. Na początku przyniosła jakiś skutek, ale potem efekty się rozmyły, m.in. dlatego, że brakowało wznowień publikacji – przyznaje onkolog.
W nakłanianiu pacjentów do rzucania palenia nie sprawdza się też w ocenie lekarki polityka zakazów, jaką sama próbowała wprowadzać na swoim oddziale. – Chorzy, którzy mają tak silne odczyny popromienne na błonach śluzowych, że nie są w stanie przełykać, i tak palili. Musi to wywoływać ból jak przy przypalaniu ogniem… Zakazy naprawdę nie skutkują – mówi prof. Dorota Kiprian.
Jak dodaje onkolog, tym, co może pacjentom rzeczywiście pomóc w rzucaniu palenia, jest mądre i kontrolowane stosowanie redukcji szkód. Ma to odzwierciedlenie w najnowszych (z maja 2025 roku) zaleceniach amerykańskiej Narodowej Kompleksowej Sieci Onkologicznej (NCCN). – Jasno określają one kolejne kroki i mówią, że cały proces powinien odbywać się pod kontrolą lekarza albo psychologa. Zaczynać należy od leków, następnie są plastry nikotynowe czy inne zamienniki papierosów (np. podgrzewacze, saszetki nikotynowe – red.), które na początku mogą odciągnąć pacjenta od palenia. Finalnie cel jest taki, by odzwyczaił się on w ogóle od nikotyny, bo to oczywiście ona uzależnia, ale największą zbrodnię na zdrowiu wyrządzają substancje zawarte w dymie tytoniowym – mówi lekarka.
Nikotyna uzależnia, ale to dym zabija
– Już od lat 60.-70. wiadomo, że czynnikiem, który decyduje o szkodliwości dymu tytoniowego, są przede wszystkim tak zwane substancje smoliste. Wtedy też ukuto stwierdzenie, że ludzie palą papierosy ze względu na nikotynę, natomiast umierają właśnie z powodu działania tych substancji – wyjaśnia dr hab. n. farm. Bartosz Wielgomas, kierownik Katedry i Zakładu Toksykologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Dym tytoniowy to – jak zauważa toksykolog – „koktajl wielu niebezpiecznych składników”, uwalnianych m.in. w wyniku spalania liści tytoniu. – Szacuje się, że w dymie papierosowym może być ok. 70 substancji klasyfikowanych jako rakotwórcze. Wiemy też, iż w dymie tytoniowym jest ogólnie ponad 7 tysięcy indywidualnych substancji. Poza wielocyklicznymi węglowodorami aromatycznymi znajdują się tam też nitrozoaminy, niektóre lotne związki organiczne, takie jak benzen czy formaldehyd, ale także aminy aromatyczne i niektóre metale rakotwórcze, takie jak chrom, kadm czy nikiel – wymienia ekspert.
Jak dodaje, nikotyna sama w sobie rakotwórcza nie jest. – Jej farmakologia jest dobrze poznana. Nikotyna działa głównie na ośrodkowy układ nerwowy i na układ krążenia. Jest silną trucizną, jeżeli podaje się ją w krótkim czasie, w stosunkowo dużych dawkach. Cechuje się natomiast stosunkowo niewysoką toksycznością w wyniku przewlekłej ekspozycji – mówi prof. Bartosz Wielgomas.
Jak to zrobiły inne kraje i co nie działa w Polsce?
Tak zwana strategia redukcji szkód, o której mówi prof. Dorota Kiprian, sprawdziła się już m.in. w Czechach czy krajach Skandynawii oraz w Wielkiej Brytanii. – Czesi poszli za rekomendacjami NCCN i wyszli z założenia, że skoro zakazy nie są skuteczne, to trzeba ludzi edukować i dać im coś w zamian. W Szwecji i Norwegii, gdzie stosuje się podgrzewacze tytoniu i saszetki nikotynowe, dzięki takiemu podejściu procent palących zwykłe papierosy spadł do pięciu. Można więc powiedzieć, że jest to kraj wolny od dymu tytoniowego. Najbardziej podoba mi się pomysł brytyjski. Tam pacjenci uzależnieni od palenia są prowadzeni przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, a zamienniki tradycyjnego papierosa dostają na receptę – podkreśla prof. Kiprian.
Celem Polski było zredukowanie odsetka palaczy do poziomu takiego jak w Szwecji. Stało się jednak odwrotnie i dziś już co trzeci dorosły Polak sięga codziennie po papierosa. Jak ocenia lekarka, dzieje się tak po części dlatego, że krajowe regulacje nie nadążały za rozwojem rynku i nie chroniły, zwłaszcza najmłodszych, przed inicjacją nałogu. – Spójrzmy na to, co się wydarzyło u nas na przykład z tymi strasznymi elektronicznymi „jednorazówkami” – produktem chińskim, który jest zabroniony… w Chinach. Kupują to młodzi ludzie, a zakaz sprzedaży niepełnoletnim pojawił się dopiero od lipca – wskazuje ekspertka.
Właśnie dlatego, w jej ocenie, nieapteczne produkty z nikotyną powinny być starannie przebadane przez krajowe laboratoria, zanim trafią na rynek. A jak to wygląda obecnie?
– Produkty apteczne z nikotyną podlegają rejestracji i kontroli, podobnie jak wszystkie inne produkty lecznicze. System kontroli wprowadzania tych produktów na rynek jest bardzo sformalizowany, obejmuje np. kontrolę jakości surowców na etapie wytwarzania i tego, co już się dzieje z tym produktem na rynku. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku tzw. alternatywnych czy nowych produktów zawierających nikotynę: e-papierosów, woreczków nikotynowych, saszetek, itp. Podlegają one notyfikacji – obowiązkiem producenta jest zgłoszenie składu takiego produktu do Biura ds. Substancji Chemicznych, które dokonuje ewaluacji. Sprawdza go pod kątem obecności substancji niebezpiecznych, głównie substancji rakotwórczych, substancji mutagennych, substancji reprotoksycznych, czyli oddziałujących negatywnie na rozrodczość. Urzędowo obecnie nie prowadzi się kontroli jakościowej takich produktów – wskazuje toksykolog.
Jak dodaje, w sensie czysto chemicznym, nikotyna zawarta we wszystkich tych produktach jest taką samą substancją. Może mieć jednak różną jakość.
– Szczególnie ta, która jest pozyskiwana z natury, czyli poprzez ekstrakcję liści, może być zanieczyszczona pewnymi substancjami, chociażby nitrozoaminami specyficznymi dla tytoniu, które same z siebie są rakotwórcze. Takich nitrozoamin w produkcie leczniczym być nie może. W tym przypadku mamy więc gwarancję co do czystości tej nikotyny i jej ilości – w przeciwieństwie do wyrobów niebędących lekami. Nie wiemy, czy poza tą nikotyną nie znajdują się tam inne zanieczyszczenia, które mogą wpływać na ogólną toksyczność takiego produktu – dodaje ekspert.
A co z dodatkami smakowymi i aromatami? – Jeżeli oprócz nikotyny znajdą się jeszcze dodatkowe substancje, które są podgrzewane w trakcie stosowania takiego produktu, to siłą rzeczy zwiększa się prawdopodobieństwo powstania nowych związków o nieznanym profilu toksykologicznym czy działaniu farmakologicznym. Bezpieczeństwo większości dodatków smakowych zostało potwierdzone w produktach żywnościowych. W przypadku np. e-papierosów mamy jednak do czynienia z inhalacyjną drogą ekspozycji. Niektóre substancje, bezpieczne przy podaniu doustnym, mogą mieć większą toksyczność, jeśli będą wdychane – wskazuje prof. Wielgomas.
Czy informować o różnicach w toksyczności? Tak, ale ostrożnie
Część krajów, w tym na przykład Stany Zjednoczone, stawia na publiczne informowanie o różnicach w toksyczności między nowymi wyrobami tytoniowymi i nikotynowymi a paleniem papierosów. Zdaniem toksykologa, takie rozwiązanie mogłoby być rozważane również w Polsce, ale pod pewnymi warunkami. – Rzeczywiście, mamy podstawy naukowe do tego, żeby uszeregować te wyroby w zależności od ryzyka stwarzanego dla konsumenta. Można to zrobić w oparciu o ocenę wielkości narażenia, czyli o to, czy lub ile danych substancji toksycznych dostaje się do naszego organizmu w wyniku konsumpcji lub stosowania określonego rodzaju produktu (zwykłego papierosa, papierosa elektronicznego czy saszetki nikotynowej) – mówi ekspert. – Dla aktywnych palaczy rzeczywiście te produkty alternatywne mogą mieć pożyteczne skutki zdrowotne w wyniku ograniczenia ekspozycji na najbardziej niebezpieczne rakotwórcze substancje, które w dymie papierosowym, takim tradycyjnym, są obecne – dodaje prof. Bartosz Wielgomas.
Jak jednak zaznacza, nie można doprowadzić do tego, by, idąc tą drogą, osiągnąć efekt pośredniego reklamowania takich produktów jako bardziej bezpiecznych. Stwarzałoby to ryzyko inicjacji nałogu u osób, które nie miały problemu związanego z paleniem tytoniu.
Liczy się silne postanowienie oraz wsparcie
Prof. Dorota Kiprian podkreśla, że absolutną podstawą w procesie wychodzenia z nałogu jest motywacja. – Mam pacjentów, z różnych grup społecznych, którzy potrafili sobie powiedzieć: „nie”. Jeden z nich podał piękny argument – że nikotyna nie będzie rządzić w jego życiu. Inny przyszedł na oddział na niewielki zabieg, ale zobaczył tam chorych po bardzo okaleczających operacjach, na przykład resekcji języka. Powiedział, że w żadnym wypadku nie chce tego doświadczyć – wspomina lekarka.
Jak dodaje, za każdym takim postanowieniem powinno iść wsparcie, nie tylko ekspertów, ale również otoczenia. – Jeżeli w rodzinie ktoś pali, a inna osoba chce rzucić, skończyć z nałogiem, to niech wyrazem miłości będzie to, że ci inni również z tym zerwą, albo chociaż nie będą palić w domu – mówi.












