Krajobraz po ludobójstwie. Świadectwo lekarki z Buczy
Opublikowano 12 grudnia 2025 07:06
Z tego artykułu dowiesz się:
- Bucza, miasto symbol zbrodni wojennych, stało się tłem dla dramatycznych historii medyków, którzy mimo okupacji ratowali życie cywilów. Oksana Dżam, pediatra i kierownik Miejskiego Centrum POZ, podzieliła się swoimi przeżyciami podczas konferencji, ukazując heroizm lekarzy w obliczu zagrożenia.
- Pomoc medyczna pod ostrzałem to nie tylko wyzwanie, ale i ryzyko. Oksana Dżam podkreśliła, że dzięki elastyczności i decyzyjności zespołu udało się nie tylko przetrwać, ale i zorganizować pomoc dla pacjentów w trudnych warunkach.
- Po okupacji Bucza wymagała odbudowy, a medycy stawiali czoła zniszczeniom. Wspólnie z wolontariuszami lekarze przystąpili do remontu zniszczonych placówek, aby jak najszybciej przywrócić dostęp do opieki medycznej.
- Emocjonalne obciążenie pracowników medycznych było ogromne. Oksana Dżam opowiedziała o trudnych momentach związanych z ekshumacjami i identyfikacją ofiar, co pozostawiło trwały ślad w pamięci jej i jej zespołu.
Bucza jest położona niespełna 35 kilometrów od stolicy Ukrainy, Kijowa. Jej populacja liczyła przed wojną ponad 36 tysięcy mieszkańców. Kiedyś dzieci przyjeżdżały tam do sanatorium – tego samego, które w czasie rosyjskiej okupacji stało się miejscem kaźni bezbronnych cywilów. Obrazy ciał leżących na ulicach zszokowały cały świat.
W samym środku tego okupacyjnego piekła pracowali lekarze. Swoją historią podczas konferencji „System Ochrony Zdrowia w Czasie Wojny”, która 5 grudnia odbyła się na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, podzieliła się Oksana Dżam, pediatra i kierownik Miejskiego Centrum POZ w Buczy. W jego strukturze jest 14 ambulatoriów, które tworzą sieć pokrywającą swoim zasięgiem całą gminę. Placówki te zatrudniają 48 lekarzy i 55 pielęgniarek.
– Oksana pozostawała w okupacji razem ze swoim zespołem i organizowała pomoc ludziom znajdującym się w szczególnie trudnych warunkach. Ryzykowała życiem dla ratowania swoich pacjentów. Po okupacji jako jedna z pierwszych wróciła do miasta i wraz ze swoim zespołem odbudowała pracę ambulatorium – mówiła Iryna Mykychak, doradca ministra zdrowia Ukrainy.
– Po okupacji Bucza wyglądała jak kadry filmu „Armagedon”. Zabici ludzie, zniszczone miasto. Zawsze, kiedy słyszę wrony, wspominam wojnę w Buczy – tymi słowami Oksana Dżam rozpoczęła swoją opowieść o tym, z czym przyszło mierzyć się jej i jej pracownikom w najbardziej tragicznych dla tego miasta dniach w historii.
Pomoc pacjentom pod okupacją. „Nikt z naszych medyków nie zginął”
Jak wspomina Oksana Dżam, 25 lutego 2022 Rosjanie rozpoczęli aktywne działania bojowe – ich celem było błyskawiczne zajęcie Kijowa, więc do pobliskiej Buczy skierowano ogromne siły militarne. Pierwszego dnia wojny nie wszyscy pracownicy medyczni pojawili się w ambulatoriach. Szkoły i przedszkola nie pracowały, więc ci, którzy mieli małe dzieci musieli się nimi zająć. Inni nie mogli dotrzeć do pracy z powodów logistycznych, bo nie działał transport publiczny. W domach, z oczywistych przyczyn, musieli także pozostać ci, którzy znajdowali się w strefach bombardowania.
– Gdy przyszłam do lecznicy, pracowałam więc z tymi, którzy mogli tam ze mną być. Zorganizowaliśmy sztab. Oczywiście, liczebność kadry była najważniejszą kwestią. Drugim zmartwieniem był stan ambulatoriów należących do naszej placówki. Pozostawało jeszcze pytanie, jak będziemy udzielać pomocy medycznej w takich warunkach… Zostaliśmy szybko zablokowani przez okupantów, którzy zaczęli nas otaczać i stopniowo wypełniali nasze terytorium – mówiła Oksana Dżam.
Kierowniczka centrum medycznego podkreślała podczas swojego wystąpienia, jak ważna w takich sytuacjach jest rola liderów i ich decyzyjność.
– Praca w takich warunkach wymagała szybkiej taktyki operacyjnej i elastyczności. Wszystko zmieniało się w ciągu minut, kiedy napływały nowe informacje o tym, jak wróg okupuje nasze terytoria. Balansowaliśmy między bezpieczeństwem pracowników a udzielaniem pomocy medycznej. Jestem przekonana, że te decyzje, które podejmowaliśmy, były właściwe. Uważam tak, bo nie zaprzestaliśmy udzielania pomocy medycznej, a jednocześnie nikt z naszych pracowników medycznych nie zginął – mówiła Dżam.
Tymczasem zagrożenie było ogromne, zwłaszcza gdy do jednego z ambulatoriów wtargnęli okupanci. Lekarze ukrywali się w piwnicy, a zarządzający próbowali uzgadniać zielone korytarze, aby ich stamtąd wydostać. Po kilku dniach udało się ewakuować medyków.
Strategiczne decyzje i dokumentowanie zgonów
Aby ambulatoria mogły działać, konieczne było podjęcie strategicznych decyzji, dotyczących m.in. zabezpieczenia dóbr, takich jak dokumenty placówki, pieczęcie czy wyposażenie.
– Wywoziliśmy droższy sprzęt i ukrywaliśmy jak najdalej od wroga. Pierwszego dnia, podczas bombardowania, siedziałam z głównym księgowym i naliczałam wynagrodzenia dla pracowników, żeby mieli chociaż minimalne pieniądze na przeżycie, bo nie wiedzieliśmy, jak to będzie dalej. Przelaliśmy pensje i zablokowaliśmy nasze konta. Udało się jeszcze kupić leki i materiały opatrunkowe – wymieniała kierowniczka centrum medycznego.
Jak dodała, transport zorganizowano wspólnie z obroną terytorialną. Oprócz starań o zachowanie ciągłości pracy ambulatoriów, ważne było też docieranie z pomocą bezpośrednio do chorych.
– Jeden zespół personelu medycznego wspólnie z obroną terytorialną jeździł do schronów, do piwnic, gdzie chowali się ludzie. Część pracowników medycznych znajdowała się w głównym sztabie i segregowała leki, które następnie były przekazywane chorym przez lekarzy albo bezpośrednio tym pacjentom, którzy sami po nie przychodzili – wyjaśniała Oksana Dżam.
– Trudnością było stwierdzanie zgonów. Ludzie pytali nas, co mają robić. Najpierw wydawaliśmy papierowe dokumenty, później rejestrowaliśmy je wirtualnie – zapisywaliśmy to w jakichś dziennikach. W końcu nastąpił moment, kiedy poprosiłam, żeby ludzie wkładali dokumenty do ubrań zmarłych. Nikt wtedy nie chował na cmentarzach. Mogiły były na podwórkach, tam gdzie ludzie mieszkają. Dokumenty miały pozwolić na identyfikację zwłok przy ekshumacji – wtedy nawet nie wiedzieliśmy, kiedy będzie można to zrobić – dodała.
Szpital w szkolnych salach lekcyjnych
Z uwagi na okupację przychodnie musiały jednak zostać zamknięte. Wówczas szybko podjęto decyzję, by w miejscowej szkole zorganizować szpital, w którym udzielano pomocy internistycznej i chirurgicznej.
– Przygotowaliśmy oddzielną salę do masowego przepływu rannych. W zwykłych klasach zbudowaliśmy prowizoryczne konstrukcje, żeby można było podłączyć kroplówki. Robiliśmy, co tylko się dało – relacjonowała Oksana Dżam.
Pomoc, jakiej jej pracownicy udzielali ludziom nie miała charakteru wyłącznie medycznego. – Woziliśmy mieszkańcom leki, produkty spożywcze, wodę, pomagaliśmy też w ewakuacji. Od czasu do czasu pojawiały się autobusy ewakuacyjne. Wróg nas otaczał, nasze władze uzgadniały z Rosjanami trasy, którymi można będzie wywozić ludzi. Zielone korytarze nie były jednak respektowane. Ludzie i tak byli rozstrzeliwani – wspominała.
Gdy doszło do pełnej okupacji, działania bojowe się zintensyfikowały, a Rosjanie strzelali do cywilów. Odcięty został dopływ energii elektrycznej i ciepłej wody, zerwana została łączność. Przestały pracować apteki.
– Nie wiedziałam, co tak naprawdę dzieje się w Buczy i to mnie ratowało. My po prostu robiliśmy swoje i nawet nie próbowaliśmy się dowiadywać, do czego doszło na terenie miasta. Pełna okupacja trwała do 1 kwietnia 2022 roku. Ludzie pisali na ogrodzeniach: „Dzieci. Nie strzelać”, prosząc (bezskutecznie – red.) żeby Rosjanie nie niszczyli tych budynków – powiedziała Oksana Dżam.
„Strzelali nawet do telewizorów”. Realia po okupacji
Po okupacji również nie było medykom łatwo. Nie wszyscy mogli wrócić do Buczy, bo mieszkania pracownicze zostały zniszczone. Wszystkie przychodnie ambulatoryjne wymagały remontu i nowego wyposażenia.
– Przyjechałam do miasta na czwarty dzień, kiedy siły zbrojne Ukrainy na to pozwoliły, bo Bucza była zamkniętym miastem – teren był zaminowany. Nawiązałam kontakt z wolontariuszami. To byli ludzie, którzy pozostawali tam w czasie okupacji i byli gotowi, żeby pomóc odbudowywać miasto. Prosiłam swoich lekarzy, żeby ten, kto może, kto jest w stanie, wrócił. Kilku z nich przyjechało. Było nas mało, ale byliśmy. Dołączyli do nas farmaceuci. Wtedy ratownictwo medyczne, szpitale, apteki i prywatne placówki nie działały. Byliśmy tylko my – kilkoro lekarzy rodzinnych, pielęgniarek i farmaceutów – wspominała Oksana Dżam.
Zadaniem tych, którzy pojawili się na miejscu, była między innymi ocena strat i przywrócenie działania przychodni. – To trudna historia, bo każda placówka w jakiś sposób ucierpiała. Były różne zniszczenia, wybite okna, uszkodzone drzwi, wewnątrz panował chaos. Rosjanie ukradli sprzęt. Zabierali wszystko co mogli, a strzelali nawet do telewizorów – mówiła.
Medycy, wspólnie z wolontariuszami remontowali budynki, aby móc w nich jak najszybciej udzielać pomocy medycznej. Postawili agregaty prądotwórcze, dzięki którym udawało się zasilić w energię elektryczną i ogrzać placówki. Wsparcie napływało też z zagranicy.
Obrazy, których nie da się wymazać. Nikt nie był na to przygotowany
Jednak tym, co na zawsze pozostanie w pamięci Oksany Dżam, będą ekshumacje zwłok osób, które były grzebane w mogiłach wykopywanych m.in. w ogrodach. – Rosyjska propaganda mówi, że zdjęcia z Buczy, ukazujące porozrzucane na ulicach ciała to inscenizacja. Szczerze wszystkim mówię: znam każdą rodzinę, znam każdego zabitego człowieka, ponieważ widziałam to wszystko na własne oczy. Kiedy dziesiątki dziennikarzy zadawało mi pytanie: „Czy to prawda?”, odpowiadałam szczerze: „To prawda” – podkreślała lekarka.
Jak dodała, zwłoki były przechowywane w ciężarówce i z niej wydawane bliskim. Identyfikację umożliwiało często tylko to, że tak jak to było wspomniane wcześniej, podczas prowizorycznych pochówków przy ciałach umieszczano zafoliowane kartki z danymi zmarłych.
– Nigdy nie zapomnę historii naszego pediatry, który stracił syna. Dziecko zginęło na miejscu, po bezpośrednim strzale w serce. Szukałam jego ciała… Ojciec prosił nas: znajdźcie go, bo chcę go pochować. Takie historie zostają w pamięci na całe życie – wspominała Oksana Dżam.
Brakowało ekspertów medycyny sądowej, rąk do pracy i sił do zorganizowania pochówków. Ogromnym wyzwaniem było zapewnienie wsparcia psychicznego, nie tylko ocalałym, którzy szukali ciał swoich bliskich, ale i personelowi, który przy tym pomagał. – Nie wiedzieliśmy jak to robić, ale szukaliśmy dla nich słów pocieszenia. Wszyscy byliśmy razem, zjednoczeni – dodała.
***
Organizatorami konferencji „System Ochrony Zdrowia w Czasie Wojny” były Zakład Ratownictwa Medycznego WUM i Instytut Ochrony Zdrowia.
Tematy
Ukraina / Pomoc medyczna / Rosyjska agresja / Wojna / Tragedia / Medycy / Medycyna w konflikcie zbrojnym












