Kluczowe zadania polityki zdrowotnej dla koalicji rządzącej w obecnej kadencji – dostępność świadczeń, cyfryzacja, kadry medyczne
Opublikowano 27 czerwca 2025 07:37

Wnioski z raportu zaprezentowała Beata Małecka-Libera, przewodnicząca senackiej Komisji Zdrowia, która koordynowała prace nad uchwaloną dziesięć lat temu ustawą o zdrowiu publicznym. Ustawą, która w tej chwili będzie nowelizowana. Beata Małecka-Libera podkreślała, że oczekiwana długość życia między rokiem 2014 a 2019 wzrosła jedynie o 0,2 roku u kobiet i 0,3 roku u mężczyzn. Wyhamowanie tempa wzrostu tego wskaźnika eksperci, obserwowane przed pandemią, eksperci uważają za podstawowy powód do niepokoju. Kolejnym są ogromne różnice w długości życia nie tylko między płciami (Polska należy do grupy krajów, w których mężczyźni żyją radykalnie krócej niż kobiety, w krajach Europy Zachodniej różnice również występują, ale są dużo mniejsze), ale też w układzie geograficznym. Statystycznie największe szanse na długie, a w każdym razie wyraźnie dłuższe, życie mężczyźni mają w dwóch regionach – na Podkarpaciu i w Małopolsce, kobiety – na praktycznie całej ścianie wschodniej. Dlaczego tam? Tego eksperci (jeszcze) nie wiedzą, potrzebne są kolejne badania.
Do raportu nawiązał też prof. Bolesław Samoliński, kierownik Katedry Zdrowia Publicznego i Środowiskowego Zakładu Profilaktyki Zagrożeń Środowiskowych, Alergologii i Immunologii, Warszawski Uniwersytet Medyczny. – Poczucie dobrego zdrowia w populacji maleje – skonstatował, podkreślając, że z punktu widzenia poczucia zdrowotności to, co dzieje się w systemie ochrony zdrowia jest bardzo ważne, ale równie ważne jest też to, co dzieje się poza nim. A dzieją się, jak mówił ekspert, rzeczy niepokojące, co potwierdzają proste obserwacje. – W latach 70. mieliśmy kilkadziesiąt przypadków cukrzycy typu pierwszego. Dziś mamy ich kilka tysięcy – wskazywał. Potężnym problemem już w tej chwili są choroby cywilizacyjne i jednocześnie upowszechnianie się postaw antyzdrowotnych (nikotynizm, konsumpcja alkoholu, brak aktywności fizycznej, nieprawidłowa masa ciała, uzależnienia od nowych technologii). Ekspert wskazywał, że tylko nieprawidłowa masa ciała jest czynnikiem ryzyka wystąpienia około dwustu chorób i ich powikłań.
Dodatkowym problemem, jak wskazywał prof. Samoliński, jest postępująca destrukcja systemu ochrony zdrowia. – Nie ma systemu, nie ma ścieżek postępowania, optymalizujących efekt zdrowotny – wskazywał. Ekspert podkreślał jednocześnie, że podstawowym problemem jest dostępność systemu, bo jeśli pacjent trafia do niego z opóźnieniem, efekty jego leczenia nigdy nie będą optymalne.
Podczas panelu „Kluczowe zadania polityki zdrowotnej dla koalicji rządzącej w obecnej kadencji – dostępność świadczeń, cyfryzacja, kadry medyczne” mocno wybrzmiał też głos za edukacją zdrowotną. Prof. Samoliński podkreślał, że bez edukacji zdrowotnej – również też prowadzonej w szkołach – nie poradzimy sobie z kluczowym zadaniem, jakim jest zahamowanie lawiny chorób cywilizacyjnych. Przyznał też, że bardzo dużo zależy od tego, jak przedmiot, który wchodzi do szkół jako nieobowiązkowy (nad czym ubolewano praktycznie podczas każdej z dyskusji towarzyszącej konferencji), będzie prowadzony.
Dr hab. Grzegorz Juszczyk, adiunkt Zakład Zdrowia Publicznego, Wydział Nauk o Zdrowiu WUM, tysiące absolwentów zdrowia publicznego pozostają w gotowości i mogą być wykorzystane również w szkołach, do przekazywania wiedzy dzieciom i młodzieży. – To osoby, które o zdrowiu i o systemie ochrony zdrowia wiedzą bardzo dużo, potrzebują tylko przeszkolenia w zakresie pedagogiki – mówił, przyznając, że wdrażany w tej chwili model, czyli podnoszenia kompetencji nauczycieli, nie jest jedynym, który powinien być brany pod uwagę. Ekspert wskazywał, że również ostatnie decyzje resortu zdrowia, dotyczące programu Moje Zdrowie, stwarzają większą przestrzeń dla absolwentów zdrowia publicznego. – W koszyku świadczeń gwarantowanych pojawia się w tym programie profilaktyk. Szkoda, że ma do dyspozycji tylko dwie konsultacje, staramy się o zwiększenie tej liczby – mówił. Niczego się jednak nie zrobi, jak podkreślał były dyrektor NIZP PZH-PIB, bez pieniędzy. – Na profilaktykę przeznaczamy 2 proc. budżetu na zdrowie. Jeśli na realizację kolejnej edycji Narodowego Programu Zdrowia nie będzie do dyspozycji miliardów złotych, najlepszy program zakończy się jak piękna wycieczka, w trakcie której zabrakło pieniędzy na poznawanie wspaniałych atrakcji – stwierdził.
Temat finansów wybrzmiewał praktycznie w każdym wątku, poruszanym podczas dyskusji. Jak mówił Andrzej Tytuła, wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych, mamy w tej chwili do czynienia z paradoksem: z jednej strony wynagrodzenia w zawodach pielęgniarskich wyraźnie wzrosły i stały się atrakcyjne. – Studia na pierwszym roku podejmuje ok. 12 tysięcy osób. Kończy je ok. 8 tysięcy. Po PWZ zgłasza się, w zależności od roku 4-5 tysięcy, a jeszcze mniej podejmuje pracę w zawodzie, przede wszystkim w systemie ochrony zdrowia – wyliczał. Jednym z głównych powodów tego stanu rzeczy (choć nie jedynym) jest właśnie wysokość wynagrodzeń. Dyrektorzy szpitali niechętnie przyjmują do pracy nowe pielęgniarki, bo przy obecnym poziomie finansowania, wysokości kontraktów, ta grupa zawodowa stanowi największe obciążenie dla budżetów szpitali. Jednak to zaklęty krąg: ponieważ pielęgniarek jest za mało, te, które wchodzą do zawodu i podejmują pracę, szybko się wypalają i rezygnują z pracy, szukając zatrudnienia albo w opiece ambulatoryjnej, albo prywatnym sektorze, albo w ogóle poza ochroną zdrowia (np. w branży kosmetycznej).
Ich utrzymaniu w systemie, jak mówiła Joanna Wicha, posłanka Lewicy, wiceprzewodnicząca Komisji Zdrowia (i pielęgniarka), nie sprzyja brak mentoringu, wsparcia psychologa czy wreszcie poziom poczucia bezpieczeństwa w miejscu pracy, obniżany przez coraz częstsze przypadki agresji wobec medyków. Wicha przypominała, że według raportu, przygotowanego przez samorząd pielęgniarski, w tej chwili w systemie brakuje 156 tysięcy pielęgniarek, a w 2039 roku będzie ich brakować ponad 100 tysięcy więcej. Brakuje, patrząc na poziomy krajów referencyjnych, strukturę demograficzną zawodu i normy zatrudnienia, których nie ma lub nie są przestrzegane. Jednym z problemów, jak podkreślała posłanka, jest brak mentoringu. Ponieważ młode pielęgniarki, jeśli wchodzą do zawodu na najtrudniejszym odcinku (szpitalnym), bez takiego wsparcia, szybko się wypalają i zmieniają miejsce pracy na bezpieczniejsze, nawet zwiększanie liczby studentów czy absolwentów kierunku pielęgniarskiego nie przyniesie efektu w postaci zmniejszenia luki kadrowej.
Nie ma wątpliwości, że są obszary w systemie ochrony zdrowia, w których w ostatnich latach nastąpiły jednak zmiany na lepsze. Jednym z nich jest farmakoterapia, dostęp do leków. Jak podkreślała Iwona Kasprzak, dyrektor Departamentu Gospodarki Lekami Narodowego Funduszu Zdrowia, Polska w znaczący sposób zmniejszyła swoje opóźnienia w stosunku do krajów UE, jeśli chodzi o tempo udostępniania pacjentom nowych terapii a zmiany, jakie są planowane w kolejnej nowelizacji ustawy refundacyjnej, tylko przyspieszą ten proces. – Będą one korzystne i dla pacjentów i dla świadczeniodawców, choć przysporzą zadań NFZ – mówiła.
Bo choć decyzje refundacyjne sprawiają, że Polska jest już (niemal) na poziomie europejskim, jeśli chodzi o dostępność do terapii, ciągle są wyzwania w obszarze organizacyjnym i finansowym, które komplikują faktyczną dostępność terapii dla pacjentów. Jedna z najważniejszych zmian, jakie przynosi nowelizacja ustawy, przewiduje, że pacjenci będą mieć dostęp do terapii już od pierwszego dnia obowiązywania nowego obwieszczenia (nie będą musieli czekać tygodniami, wręcz miesiącami). W ciągu pierwszych trzech miesięcy dostarczenie i finansowanie leku będzie obciążać podmiot odpowiedzialny, który następnie będzie mógł liczyć na zrekompensowanie wydatków przez płatnika. Duże nadzieje resort zdrowa wiąże z większym zaangażowaniem organizacji pacjentów w proces refundacyjny, zaś pacjenci z pewnością, jak mówiła przedstawicielka Funduszu, czekają na ułatwienia w dostępie do leków oferowanych w ramach programów lekowych – chodzi o umożliwienie, w niektórych programach, odbierania leków w pobliżu miejsca zamieszkania pacjenta (np. w poradniach AOS lub aptekach) bez konieczności stawiania się w szpitalu.
To, w jakim stopniu uda się utrzymać pozytywne trendy zwiększania dostępności pacjentów do terapii lekowych czy nowych technologii, bezwzględnie zależy do finansów. Wiceprezes NFZ Marek Augustyn już podczas inauguracji Szczytu Zdrowie podkreślał, że jego marzeniem jest, by płatnik mógł działać w stabilnych warunkach finansowych. W trakcie dyskusji rozwinął wątek, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że obecnie warunki od owej stabilności są bardzo odległe. Powód to nałożone na płatnika w 2022 roku obowiązki, w tym przede wszystkim obowiązek finansowania ustawy o minimalnych wynagrodzeniach. Łączne skutki podwyżek w ciągu czterech lat, bez uwzględnienia najnowszej rekomendacji, sięgają 128 mld zł – mówił. 12 czerwca nie były jeszcze znane rekomendacje AOTMiT, jak również wybór wariantu, jaki NFZ otrzyma do zrealizowania od minister zdrowia Izabeli Leszczyny, jednak i tak wiadomo, że w stosunku do poziomu wynagrodzeń z 2022 roku w tym roku płatnik będzie musiał wyłożyć 50 mld zł (plus kwota wynikająca z rekomendacji). – Nie neguję konieczności tych podwyżek, które musiały mieć miejsce, ale jeśli proponuje się podwyżki, trzeba wskazać też źródła ich finansowania – mówił Augustyn.
Wiceszef Funduszu zwracał uwagę, że gdy dwadzieścia lat temu (2004 rok) uchwalano przepisy ustawy, na podstawie której działa płatnik, system był zaprojektowany inaczej – jedynym zadaniem instytucji było kontraktowanie świadczeń zdrowotnych. W ostatnim okresie te zadania uległy gwałtownemu rozszerzeniu, czego nie zrekompensowały i nie rekompensują pieniądze, przekazywane z budżetu państwa. – NFZ działa w oparciu o zrównoważony budżet. Ile środków wpłynie, tyle możemy wydać. Chcielibyśmy działać na rzecz rozwoju systemu ochrony zdrowia a nie tylko administrować czy zarządzać ciągłym niedoborem finansowym – podkreślał, dodając, że podstawowym wyzwaniem, jakie stoi przed decydentami, jest zabezpieczenie odpowiedniego poziomu finansowania ochrony zdrowia a w następnej kolejności, właściwej organizacji systemu, która umożliwi racjonalizację wydatkowania ograniczonych środków.
- Budowaliśmy system skoncentrowany na chorobach. Zajmowaliśmy się pacjentami, budowaliśmy szpitale, skupiając się na leczeniu. I tu mamy sukcesy, leczymy dobrze, mamy dobry sprzęt, wykwalifikowanych lekarzy, nie ma problemów z dostępnością do leków – mówiła Beata Małecka-Libera. Jak podkreślała, system oczywiście trzeba modyfikować, ale podstawowym wyzwaniem jest polityka zdrowotna… a w zasadzie jej brak. Żeby ją zbudować, jak podkreślała dr Małecka-Libera, potrzebne są dane, a tak naprawdę dobrze zaprojektowany system ich przetwarzania, bo w tej chwili gromadzone dane nie są wykorzystywane. Polityczka przyznała też, że warunkiem wdrożenia czy upowszechnienia zachowań prozdrowotnych jest wyedukowanie i zaangażowanie społeczeństwa, bo w tej chwili choćby poziom wykorzystania programów profilaktycznych, zarówno jeśli chodzi o badania przesiewowe jak i szczepienia (grypa) dowodzi, że mamy z tym ogromny problem.
Beata Małecka-Libera podkreśliła też, że nie uciekniemy od dyskusji i decyzji dotyczących tego, co ma finansować NFZ, za co ma płacić (lub nie) budżet państwa. – Jeżeli NFZ ma finansować świadczenia, to dlaczego finansuje badania w ramach Agencji Badań Medycznych, ale też bezpłatne leki dla seniorów, co miało być zobowiązaniem budżetu państwa – wskazywała. Nawiązując zaś do podnoszonego problemu kryzysu kadrowego Małecka-Libera oceniła, że podstawową kwestią jest właściwe wykorzystanie tych kadr, które już w systemie pracują, zmapowanie ich umiejętności i kompetencji. – Jeżeli pielęgniarka ma kompetencje do wystawiania recept, powinna te recepty wystawiać – podkreśliła.
Ponieważ w trakcie dyskusji prof. Bolesław Samoliński postawił tezę o postępującej degradacji systemu ochrony zdrowia, prowadzący dyskusję prof. Mariusz Gujski poprosił eksperta o rozwinięcie tematu. – Mieliśmy system idealnie zbudowany, oparty o lekarzy rejonowych, z zespołami, które integrowały specjalistów i podchodziły kompleksowo do pacjenta. Pięćdziesiąt lat temu do lekarza można się było dostać z dnia na dzień, nie było kolejek nawet do specjalistów. Dziś pacjent nie wie, jak się poruszać w systemie, gubi się w nim. Mamy system, który jest szkodliwy dla pacjenta, dla płatnika – stwierdził prof. Samoliński, apelując o zakończenie „finansowania zdarzeń medycznych” na rzecz płacenia za efekt zdrowotny. – W tej chwili opłaca się rozliczać procedury – podsumował.

Tematy
Szczyt Zdrowie 2025