Ukraińscy lekarze tygodniami mieszkają w szpitalach. „To bohaterowie w fartuchach”
Opublikowano 8 grudnia 2025 13:10
Praca szpitala w warunkach wojennych jest ogromnym wyzwaniem, które wiąże się z jednej strony z zapewnieniem ciągłości leczenia, a z drugiej z utrzymaniem właściwych dla jednostki medycznej warunków sanitarnych. To również sytuacja, która traumatyzuje nie tylko pacjentów doświadczających urazów, ale i medyków, którzy się z nimi stykają.
– Praca, jaką wykonują nasi koledzy z Dniepra, Sum, Czernihowa, Harkowa, Kijowa oraz wielu innych dużych i małych miast zmagających się z conocnymi atakami jest nie do przeceniania. Ci lekarze czasem wręcz mieszkają w tych szpitalach całymi tygodniami. To prawdziwi bohaterowie w fartuchach. Chcielibyśmy, by ich doświadczenie nigdy nie przydało się w innych krajach europejskich – mówiła na konferencji, podczas panelu poświęconego problemom wynikającym z zarządzania szpitalem w czasie wojny, Iryna Mykychak, doradca ministra zdrowia Ukrainy.
„Nie przypuszczaliśmy, że przyjdzie nam się mierzyć z pełnoskalową wojną”
Swoimi zawodowymi doświadczeniami podzieliły się osoby zarządzające dwoma dużymi szpitalami w położonym około 100 kilometrów od linii frontu Dnieprze. Miasto jest stolicą południowo-wschodniego obwodu dniepropietrowskiego, który z wyzwaniami o charakterze militarnym zmaga się od 2014 roku, kiedy nastąpiła nielegalna aneksja Krymu przez Rosję. W liczącym ponad milion mieszkańców Dnieprze działa osiem szpitali bazowych dla wojska. Jednym z nich jest zarządzany przez Natalię But Miejski Szpital nr 4.
– Jesteśmy dużą, 10-kondygnacyjną placówką, dysponującą tysiącem łóżek. W ciągu roku leczymy stacjonarnie około 50 tys. osób, a około 300 tys. ambulatoryjnie. Przeprowadzamy około 25 tys. operacji. Pracuje u nas 1,7 tys. osób. Nasza placówka została zreorganizowana po 2014 roku – już wtedy zaczęliśmy świadczyć pomoc w przypadku urazów bojowych, mamy też centrum toksykologiczne. W ciągu jednej nocy przyjęliśmy 150 pacjentów z obwodu donieckiego. W czasie pandemii mieliśmy 600 łóżek covidowych. Nie przypuszczaliśmy jeszcze wtedy, że już za dwa lata przyjdzie nam się mierzyć z wielką, pełnoskalową wojną – mówiła Natalia But.
Jak dodawała, agresji ze strony Rosji praktycznie do samego końca nikt się nie spodziewał. Pierwsze dni wojny upłynęły więc medykom i ich podopiecznym w poczuciu ogromnego lęku i dezorientacji, a decyzje trzeba było podejmować bardzo szybko.
– Potrzebowaliśmy dużego zespołu, który działałby sprawnie i wielokierunkowo. 2 marca 2022 roku zaczęliśmy budować schrony z zapasami wody, żywności, środków medycznych i sprzętu. W mniej niż rok powstała też stacja z tlenem. Ponadto, w pierwszych dniach wojny nasz szpital stał się hubem humanitarnym dla Dniepra – wspominała dyrektorka.
Od postradzieckiej poradni do centrum doskonałości
Jednym z krytycznych momentów dla miejskiego szpitala były ostrzały, do których doszło w czerwcu tego roku. Z jednej strony musiał on stawić czoła wyzwaniom związanym z napływem pacjentów po urazach, a z drugiej poradzić sobie z tym, że jego budynek również został uszkodzony. Na 15 oddziałach były zniszczone sufity.
– Mimo to nadal świadczyliśmy pomoc medyczną. Przyjmowaliśmy ponad 250 osób na godzinę. Musieliśmy też transportować do lecznicy ludzi, którzy odnieśli obrażenia. Nie do przecenienia jest w takich sytuacjach praca mobilnych zespołów urazowych, neurologicznych, psychologów w schronach i placówkach medycznych. Atak budzi panikę, a panika nigdy nie pomaga w niesieniu pomocy. Kluczowe znaczenie w organizacji pomocy poszkodowanym ma też sprawnie prowadzony triaż – wymieniała Natalia But.
Jak dodała dyrektorka, wojna wyznacza nowe kierunki rozwoju szpitali wieloprofilowych. W przypadku jej lecznicy trzeba było wzmocnić m.in. neurochirurgię czy rozwinąć laboratoria mikrobiologiczne, które są nieodzowną częścią świadczenia pomocy medycznej żołnierzom.
– Podczas wojny przeszliśmy wielką transformację rehabilitacji: od postradzieckiego działu fizjoterapii, przez specjalistyczny oddział aż do utworzenia centrum doskonałości. Oprócz świadczenia pomocy przeszkoliliśmy również medyków z niemal 40 innych ośrodków w kraju. Nasz szpital pomagał w czasie wojny 50 tysiącom wojskowych. Teraz natomiast otwieramy centrum zdrowia psychicznego – powiedziała.
Nie byli emocjonalnie gotowi na widok takich obrażeń u dzieci
Oleksij Własow jest dyrektorem generalnym Medycznego Centrum Zdrowia Rodzinnego Rady Obwodu Dniepropietrowskiego. Jego szpital jest jednym z największych w regionie.
– Mamy 600 łóżek i ponad 1,1 tys. personelu. Działają u nas trzy zespoły wyjazdowe. Rocznie odbieramy ponad 2,4 tys. porodów i leczymy ponad 64 tys. osób – mówił podczas debaty.
W czasach pokoju Oleksij Własow stał się cenionym ekspertem w dziedzinie pediatrii. Może się pochwalić 25-letnim stażem oraz tym, że jest uznawany za jednego z wiodących w kraju anestezjologów dziecięcych. Podczas wojny uczestniczy w ewakuacji i leczeniu dzieci z najcięższymi obrażeniami.
– Działamy w miejscu, w którym jest najwięcej rannych dzieci. Dysponujemy dziecięcym oddziałem neurochirurgii, centrum oparzeniowym, ośrodkiem transplantacyjnym czy wyspecjalizowanym w chorobach rzadkich. Co istotne, mamy aż sześć oddziałów intensywnej terapii. To od ich pracy zależy rokowanie pacjentów. Dużo dzieci trafia też do nas na rehabilitację – wymieniał dyrektor.
Jak podkreślał lekarz, sytuacja wojenna bardzo odbiła się na kondycji psychicznej jego zespołu. – Nie byliśmy emocjonalnie gotowi na to, by widzieć cierpienie ukraińskich dzieci. Kiedy przychodzi dorosły człowiek, który ma jakiś uraz, to towarzyszy temu zupełnie inne tło emocjonalne. Zaobserwowaliśmy wśród naszego personelu wypalenie zawodowe, więc nasi psycholodzy zaczęli oferować im wsparcie. Jako pierwsi w Ukrainie otworzyliśmy centrum zdrowia psychicznego. Obecnie świadczy ono pomoc zarówno naszym medykom, jak i pacjentom i ich bliskim – powiedział.
„Jestem dumny z tych ludzi”
Wojna przyniosła też trudne wyzwania związane z zabezpieczeniem właściwych warunków udzielania świadczeń. – Pierwszym było zapewnienie koncentratora tlenu. Dzięki niemu jesteśmy w pełni uniezależnieni od dostaw. Musieliśmy się też zautonomizować, jeśli chodzi o dostawy ciepła i zbudować własną ciepłownię. Bez dostępu do ciepłej wody szpital nie może przecież funkcjonować. Zapewniliśmy również generatory prądu, które chronią nas przed blackoutomi energetycznymi. Alternatywne źródła prądu zapewniają nam m.in. zasilanie magazynów substancji leczniczych. Nie mogliśmy stworzyć własnego ujęcia wody, ale mamy system, który pozwala nam magazynować jej zapasy na pięć-siedem dób – wymieniał Oleksij Własow.
Obecność frontu wojennego w odległości nieprzekraczającej 100 kilometrów jest też poważnym zagrożeniem dla ciągłości dostaw leków i materiałów medycznych, takich jak np. opatrunki. Z uwagi na to, jedną z największych potrzeb było zbudowanie pojemnych magazynów.
– Pierwszym, co zrobiliśmy, było dostosowanie piwnic do wymogów właściwych dla magazynów lekowych. Pozwoliło nam to stworzyć 4-5 miesięczny zapas leków i materiałów opatrunkowych. Kluczowe jest też wyliczenie zapotrzebowania, zwłaszcza w przypadku środków anestezjologicznych, w tym narkotycznych. Mamy 3-4 miesięczny zapas, co daje nam możliwość bycia niezależnymi od braku ciągłości dostaw – powiedział dyrektor szpitala.
Jak dodaje, pomimo wojny lecznica stale się rozwija – jedną z ważnych inwestycji będzie budowa trzykondygnacyjnego szpitala podziemnego. Nie oznacza to jednak, że nie ma wyzwań, zarówno organizacyjnych, jak i medycznych. – Jednym z największych jest zatrzymanie kadry. Chodzi o to, żeby medycy nie wyjeżdżali do innych, spokojniejszych regionów. Jestem dumny z tych ludzi, bo opuścił nas tylko jeden z naszych kluczowych specjalistów. Wyzwaniem medycznym na najbliższe lata będzie obserwowany już teraz wzrost liczby przypadków cukrzycy u dzieci, co jest silnie związane ze stresem, z jakim się mierzą – podsumował Oleksij Własow.
Trudne decyzje zapadały w kilkadziesiąt sekund
Mimo że ukraińscy medycy stają na wysokości zadania i starają się zapewniać swoim pacjentom jak najlepszą pomoc, to jednak nie ze wszystkimi urazami udaje im się uporać na miejscu. Nierzadko konieczne jest przetransportowanie pacjenta za granicę. Jednym z takich przypadków była sytuacja 22-letniej wówczas Aliny Tsoi, która w wyniku ataku rakietowego doznała rozległego urazu głowy. – Potrzebowała przeszczepu twarzy, praktycznie nie miała szans na przeżycie. Konieczna była ewakuacja tej pacjentki za granicę – uważaliśmy, że aż do USA. Trzeba ją było dostarczyć do granicy i potem przetransportować dalej. Poprosiliśmy o pomoc profesora Roberta Gałązkowskiego z Polski (wówczas dyrektora Lotniczego Pogotowia Ratunkowego – red.). Profesor zaproponował leczenie w Polsce, u świetnego specjalisty z Narodowego Instytutu Onkologii w Gliwicach. Po 12 godzinach od rozmowy z ekspertem nasza Alina była już na Śląsku. W 2024 roku wróciła do zdrowia, teraz wychowuje dwójkę dzieci. Po ranach wojennych prawie nie ma śladu. Jej zabieg został uznany przez Amerykańskie Towarzystwo Mikrochirurgii Rekonstrukcyjnej za najlepszą operację na świecie w roku 2023 – wspominała Iryna Mykychak.
– To wydarzenie scementowało nas tak bardzo, że następne, podobnie trudne decyzje zapadały już w kilkadziesiąt sekund. Wypracowaliśmy model, w którym Iryna przesyłała mi zdjęcie, to zdjęcie było przekazywane przeze mnie dalej, a za chwilę była odpowiedź od polskich lekarzy: jesteśmy gotowi – skwitował profesor Gałązkowski.
***
Wojna wymusiła na ukraińskich szpitalach tempo zmian, które w czasach pokoju zajęłyby lata. Rozwój nowych oddziałów, wzmocnienie zaplecza technicznego, budowa magazynów i schronów, a także stworzenie systemów wsparcia psychicznego stały się codziennością medyków pracujących tuż przy linii frontu.












