Martyna Chmielewska: Ponad 130 ratowników medycznych z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku z powodu niskich zarobków masowo złożyło wypowiedzenia. Jakie nastroje panują wśród ratowników?
Paweł Zaworski.: Jesteśmy zdeterminowani w walce o podwyżki. Chcemy, aby rząd traktował nas poważnie i zaczął realizować obietnice zawarte w porozumieniu. Obecnie warunki umów, na których jesteśmy zatrudnieni, są bardzo niekorzystne. Zadeklarowałem, że mogę przepracować 200 godzin w miesiącu. Niestety w umowie jest zapisane, że każdy ratownik powinien przepracować 300 godzin w miesiącu. Za każdą nieprzepracowaną godzinę jest kara pieniężna ( dwukrotność stawki). Nasze zarobki są niskie. W tej chwili otrzymujemy 14 zł za godzinę pracy. To stanowczo za mało. Co więcej za swoje pieniądze musimy kupować ubrania, akcesoria do pracy, płacić za pomieszczenie, w którym przebywamy. Ratownicy buntują się wobec zaistniałej sytuacji. Odchodzą z pracy. Liczymy na to, że rząd w końcu pójdzie po rozum do głowy i zapewni na godne pensje.
M.Ch.: Jeśli ratownicy nie dojdą do porozumienia z MZ odnośnie stawek za godzinę, to już we wrześniu białostockie pogotowie może czekać paraliż. W bardzo trudnej sytuacji będą pacjenci. Kto im zapewni bezpieczeństwo?
P.Z.: Chcemy dojść do porozumienia z dyrektorem Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku. Domagamy się znowelizowania postulatów umów kontraktowych. Mamy nadzieje, że dyrektor podniesie nam stawki. Jeśli tak się nie stanie, to już we wrześniu białostockie pogotowie może czekać paraliż. W gestii dyrektora pogotowia leży zapewnienie pacjentom bezpieczeństwa.
M.Ch.: Ratownicy są zdeterminowani. Wystosowali oświadczenie, w którym opowiadają społeczeństwu o swojej pracy, powodach działań. Czy obywatele popierają ratowników?
P.Z.: Społeczeństwo popiera nas w działaniach. Chcą, abyśmy godnie zarabiali. Ratownicy narażają zdrowie i życie, aby uratować pacjenta. Wiele razy wykazaliśmy się heroizmem. Pamiętam, że wszedłem kiedyś do auta, które uległo wypadkowi. Wyciągnąłem z niego człowieka. Podrapałem się, porwałem sobie ubrania. Musiałem później kupić sobie nowe ciuchy za własne pieniądze. Finansowo byłem w plecy. Czasami dochodzi do patologicznych sytuacji, w których ratownik pluje sobie w twarz, że podczas ratowania pacjenta, porwał sobie ciuchy. Po zakończonej akcji obliczamy koszty, które ponieśliśmy. Nie powinno tak być. Uważam, że ciuchy i inne rzeczy potrzebne w pracy powinno sponsorować państwo.