Lekarz używał własnej spermy do zapładniania swoich pacjentek w latach 70. Jak twierdzi, robił to w dobrej wierze, z chęci pomocy niepłodnym parom, tylko wtedy, gdy w banku nasienia brakowało materiału. Formalnie kobiety wyrażały zgodę na zapłodnienie przy użyciu plemników anonimowych, zdrowych studentów medycyny.
Sprawa wyszła na jaw dopiero w 2014 roku, gdy jedno z dorosłych dziś już biologicznych dzieci dr. Cline’a – mieszkanka stanu Indiana – skorzystała z oferty firmy, która na podstawie analizy DNA pomaga w znalezieniu krewnych. Wynik był dość zaskakujący – bardzo bliskie pokrewieństwo z aż ośmioma innymi osobami, których DNA znajdowało się w bazie danych (normalnie, znalezienie 1 krewnego jest już dużym sukcesem). Sprawą zainteresowały się lokalne media i szybko udało się ustalić, że matki wszystkich „niespodziewanych krewnych” leczyły się w tej samej klinice niepłodności.
Początkowo dr Cline zaprzeczał, jakby mogło dojść do jakichkolwiek nieprawidłowości. Utrzymywał, że do inseminacji używał wyłącznie nasienia anonimowych dawców. Twierdził też, że po tylu latach nie ma już żadnej dokumentacji medycznej dotyczącej tamtych zabiegów.
Sprawa trafiła do prokuratury, jednak lekarz nadal nie chciał się do niczego przyznać, złożył też pisemne oświadczenie, w którym stanowczo zaprzeczył, aby kiedykolwiek wykorzystał własną spermę do zapładniania pacjentek.
Może więc zaskoczyć fakt, że w końcu, podczas jednego ze spotkań z osobami, które twierdziły, że jest ich biologicznym ojcem, sam dr Cline wyznał, że użył swojej spermy do inseminacji pacjentek co najmniej 50 razy!
Dwoje spośród biologicznych dzieci Cline’a skierowało sprawę do sądu. Wstępna rozprawa odbyła się kilka dni temu, jednak jedyny zarzut, jaki usłyszał lekarz, to utrudnianie działań wymiaru sprawiedliwości poprzez złożenie w prokuraturze oświadczenia niezgodnego z prawdą.
Źródła: BC News / FOX59 / TVN24
