Subskrybuj
Logo małe
Wyszukiwanie

Lekarz kontra agresja

MedExpress Team

Krzysztof Boczek

Opublikowano 19 lipca 2019 09:55

Lekarz kontra agresja - Obrazek nagłówka
Fot. Getty Images/iStockphoto
Chodzą na kursy taekwondo, noszą broń przy pasie, by bronić się przed linczem ze strony rodziny chorego. Nawet odmawiają leczenia umierających, by nie uznano ich winnymi śmierci pacjenta. W Indiach lekarzy paraliżuje strach.

Rohit Tated – rezydent w Sion Hospital w Bombaju – kończył już 36. godzinę dyżuru, gdy przywieziono nieprzytomną 60-latkę ze schyłkową niewydolnością nerek. Ciśnienie krwi drastycznie jej spadało. Zmarła. Gdy Tated poinformował jej syna o tragedii, mężczyzna zaczął płakać. Dwie minuty później rzucił się z krewnymi na lekarza. Dwójka ochroniarzy na oddziale nie mogła dać sobie rady z agresorami. Dopiero wezwanie posiłków z zewnątrz wypłoszyło linczujących.

W czasie ataku, pod opieką tego rezydenta na OIOM-ie było 45 pacjentów, w tym 7 w stanie ciężkim. Tated chorował kiedyś na polio – kuśtykał, używał zacisku na nogę do chodzenia. Napastników to nie obchodziło.

W ciągu 2 tygodni tego marca 2017 r., w stanie Maharasztra (stolica: Bombaj) aż 5 lekarzy zostało pobitych przez grupy kilkunastu, kilkudziesięciu krewnych pacjentów. Jednego z medyków, dr. Rohana Mhamunkariego, tłum pobił w Dhule Civil Hospital za to, że skierował chorego do innej placówki z neurochirurgiem, bo w tej nie było takiego specjalisty. W wyniku linczu medykowi groziła utrata wzroku.

Warto przeczytać

Znany lekarz zastrzelony na ulicy

Lincz nasz codzienny

Całe Indie, nie tylko stan Maharasztra, od wielu lat zalewa fala ataków na lekarzy. Ale tak źle, jak przez ostatnie 4–5 lat, nie było jeszcze nigdy. W ciągu roku zdarza się min. kilkanaście linczów na lekarzach.

W Kalkucie takie ataki tłumu czy większej grupy krewnych stały się wręcz... regularne: w styczniu 2016 r. w RG Kar Hospital, a 2 miesiące później w Nil Ratan Sircar Medical College and Hospital. W połowie 2017 r. te ataki w tym mieście stały się już tak częste, że NRS Medical College and Hospital zaczął organizować dla swoich studentów i rezydentów lekcje taekwondo. To była pierwsza szkoła medyczna w kraju, która zdecydowała się na taki program. Dwaipayan Bispas – lekarz, który opiekuje się projektem, twierdzi, że dzięki niemu spadła liczba ataków fizycznych na ich medyków. – Stali się też mentalnie silniejsi i lepiej rozwiązują konfliktowe sytuacje w kontakcie z krewnymi pacjentów – tłumaczy Bispas. Wie co mówi – sam ma 2 dan i czarny pas taekwondo.

Dzięki nagraniom z kamery monitoringu, sceny ze szpitala w Dhule z 12 marca 2017 r. obejrzały miliony osób. Rezydenta ortopedii w sali szpitalnej dopadło kilkudziesięciu mężczyzn. Widać, jak go kopią, biją, ale w tak gęstym tłumie ginie z oczu jego postać. Dopiero po 2–3 minutach, gdy gawiedź się uspokaja, wynurza się poszarpany i krwawiący. Uderza któregoś z napastników i wtedy kilkadziesiąt męskich szerszeni rzuca się na niego, by dokończyć dzieła. Paradoksalnie – na pustym dotąd łóżku szpitalnym.

Gdy w styczniu 2016 r. w Maulana Azad Medical College w New Delhi zmarła ciężarna kobieta, do szpitala wpadł tłum ok. 50 krewnych. Rzucali krzesłami, butelkami i sprzętem medycznym. Chcieli dorwać lekarzy na dyżurze. Ci uniknęli linczu, zamykając się w bezpiecznym pomieszczeniu. Pomoc tym razem nadeszła.

W stanach Maharasztra i Bengal Zachodni odnotowano przypadki pobicia lekarzy nawet przez policjantów czy lokalnych liderów politycznych.

Zemsta, zemsta, na wroga...

Przed tą eskalacją przemocy lekarze bronią się, jak mogą. Gdy w kwietniu 2018 roku w Nagpur’s Indira Ghandi Government Medical College and Hospital zmarł pacjent, który trafił na intensywną terapię, kilkudziesięciu wściekłych krewnych wdarło się do budynku. Pobili ochronę i zaczęli plądrować placówkę. Niszczyli wentylatory i sprzęt medyczny. Byli uzbrojeni w noże, krzyczeli, że domagają się krwi. Szukali rezydentów, których winili za śmierć krewnego.

To był już kolejny taki atak w tym szpitalu w ciągu 2 miesięcy. Następnego dnia lekarze zbuntowali się. Zażądali od władz zezwolenia na noszenie... broni pod fartuchem. I dostali je – każdy może aplikować o to indywidualnie.

Bojąc się reakcji krewnych po śmierci pacjenta, lekarze też odmawiają leczenia osób w stanie ciężkim. Ale i to ich nie chroni. 20 kwietnia 2016 r. w szpitalu Udham Singh Nagar, krewni dziewczynki, która zmarła, zastrzelili dr. Sunil Kumar Singha, 51-letniego pediatrę. Bo ten odmówił pomocy schorowanej. We wrześniu ub.r. sąd, stwierdził, że śmierć dziewczynki, była niezależna od decyzji lekarza. Orzekł również, iż wykonywanie tego zawodu wiąże się z... zagrożeniem życia.

W kraju od dawna pojedyncze placówki nie ratują umierających. Problem przerzucają na inne ośrodki leczenia. W 2014 r. w dystrykcie Mansa w Pendżabie, ze względu na fatalny stan, chłopczyka nie przyjęły 2 szpitale. Trzecia klinika się ulitowała, chorego wzięła. Zmarł. Tuż po tym krewni... spalili ten szpitalik.

W Agrze – metropolii ze słynnym Taj Mahal – prywatne szpitale przestały przyjmować pacjentów w stanie krytycznym. Odsyłają ich do państwowych placówek. Ravi Pachouri – prezes elekt Indyjskiego Stowarzyszenia Medycznego – we wrześniu ub.r. z rozbrajającą szczerością wyznał: „Obawiamy się wzięcia ryzyka na siebie”.

Tymczasem przynajmniej ofiarom wypadków drogowych każdy lekarz w Indiach ma obowiązek śpieszyć z pomocą, bo inaczej grozi mu 6 miesięcy więzienia. „Indian Journal of Medical Ethics” jednak stwierdza, że mimo grożących im kar, medycy odmawiają pomocy.

Mamy dość!

W marcu 2017 r., w ramach protestu po kolejnych aktach przemocy, lekarze z kompleksu medycznego AIIMS w Delhi przyjmowali pacjentów w... kaskach motocyklowych. Obok nich wisiały transparenty „Pacjenci nie umierają z powodu lekarzy, a chorób”, „Nie wprowadzajcie lekarzy w poczucie zagrożenia, bo będą uprawiali medycynę defensywną”.

Po tym, gdy w sierpniu 2016 r. w Puri District Headquarters Hospital tłum zdemolował szpital i zaatakował lekarza oraz kilku paramedyków, z pracy w tym miejscu zrezygnowało czterech ich kolegów po fachu, a 25 zawiesiło swoje obowiązki. Dyrekcja wprowadziła silniejszą ochronę.

Gdy w Safdarjung Hospital, w stolicy kraju, krewni niezadowolonego pacjenta pocięli twarz rezydentowi, lekarze w tym ośrodku rozpoczęli strajk głodowy. Wsparcie okazali im inni medycy ze stolicy, żądając bezpieczeństwa w szpitalach. W sumie, w czerwcu 2016 r., przeciwko agresji protestowało w New Delhi aż 20 tys. lekarzy!

Strajki to najpowszechniejsza forma walki – masowe odbyły się już w kilkunastu stanach. W niektórych wielokrotnie. Tylko w samym Bombaju, tylko jednego dnia, z powodu strajku musiano odwołać aż 500 operacji.

Lekarze mają po prostu dość. Hinduskie Stowarzyszenie Medyczne donosi, że aż 75 proc. jego członków doświadczyło przemocy fizycznej w pracy. Z innych badań wynika, że aż 88 proc. specjalistów dotknął gniew i przemoc ze strony pacjentów i/lub ich krewnych.

Między 2007 a 2016 r. aż 18 stanów Indii wprowadziło prawo specjalnie chroniące lekarzy. Zazwyczaj przewiduje ono karę do 3 lat więzienia za jakikolwiek atak fizyczny na pracowników szpitala lub jego infrastrukturę. To nie odstrasza intruzów.

Dwie minuty na pacjenta

Powodów agresji jest wiele. Niedofinansowanie państwowej służby zdrowia to podstawowy. Indie – mocarstwo atomowe, z olbrzymią armią i rakietami wysyłanymi w kosmos – na ochronę zdrowia swoich obywateli wydaje ledwo 1 proc. PKB. W stanie Andhra Pradesh na 1 szpital państwowy przypada grubo powyżej 300 tys. mieszkańców. Pracują w nich piekielnie przeciążeni rezydenci. Całe oddziały przypadają na jednego medyka, dopiero uczącego się, który przeciętnie haruje 18–20 godzin dziennie. Według badań „British Medical Journal”, statystyczny lekarz w tym kraju poświęca na pacjenta mniej niż... 2 minuty. O ile w szpitalach państwowych robią to z powodu przeciążenia, o tyle w prywatnych to efekt nacisków szefostwa – doktor jest maszynką do zarabiania pieniędzy, ma przyjąć jak najwięcej chorych.

Przyczyną agresji jest także fatalna komunikacja medyków z pacjentami i ich bliskimi. Brak im empatii. Informacja o śmierci jest tak podawana przez doktora, że krewnych ogarnia wściekłość. W tłumie żądają linczu. Tu i teraz.

Mało jednak kto wie, że bardzo istotnym powodem agresji jest gigantyczny wzrost kosztów służby zdrowia w Indiach. Według „New India Express” koszty hospitalizacji w prywatnych szpitalach w ciągu 10 lat (2004–2014) wzrosły aż 3-krotnie! Średni dochód całej przeciętnej rodziny w tym kraju, w 2014 r. wystarczał na... 1,5 dnia hospitalizacji! Dodatkowo w prywatnych szpitalach standardem jest zlecanie zupełnie niepotrzebnych testów, badań, procedur i leków. Wszystko, aby jak najwięcej zarobić na kliencie – tego dowiodło śledztwo agencji Reuters. Leczenie oznacza więc monstrualne wydatki, bo przygniatająca większość – 85 proc. na wsiach i 82 proc. w miastach – z tego liczącego ponad miliard trzysta milionów obywateli narodu, nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego! Bez oszczędności, zapożyczają się u lichwiarzy i wpadają w spiralę, z której ciężko wyskoczyć. A jeśli już to... oknem – 16 proc. samobójców w Indiach decyduje się na taki krok z powodu zadłużenia na leczenie, lub braku pieniędzy na nie. Według danych WHO, z ponad 100 mln ludzi na świecie, którzy co roku wpadają w nędzę i ubóstwo z powodu wydatków na leczenie, aż połowa to... Hindusi! Kiedy więc rodzina zadłuży się na długie lata, a lekarz nie uratuje jej członka, krewni wpadają we wściekłość.

Kolejna sprawa to „kultura przemocy” – Indie to kraj, w którym bardzo często suweren wymierza sprawiedliwość linczem.

Reguła wahadła

„Od 28 lat wykonuję praktykę kliniczną. Miałem okazję obserwować dni chwały medycyny, gdy pacjent z prawidłowym pęcherzem żółciowym, chociaż został błędnie zoperowany, to nadal dotykał stóp chirurga”. W podzięce.

To wspomnienie opisuje dr Neeraj Nagpal z Medicos Legal Action Group. Artykuł jest o agresji wobec doktorów, a jego tytuł wiele mówi: „Czy Indie są na wojnie z lekarzami?”. Tekst Nagpala powstał w 2013 r., tj. 1–2 lata wcześniej, niż zaczęły się najbardziej masowe ataki na medyków.

Kultura przemocy

Samosądy lekarzy to zaledwie nieznaczny procent linczów dokonywanych w Indiach. Kiran Kumbhar, lekarz, felietonista, pisze w „The Wire”, że lincz to nie jest doświadczenie jedynie jakiegoś wąskiego skrawka obywateli tego kraju. To coś, co wyrasta z „kultury przemocy”. Twierdzi, że konstytucja Indii jakby gdzieś w ukrytych zapisach dawała Hindusom „prawo do bicia”, wymierzania kary własnymi rękoma. Linczowanie przez tłum podejrzanych osób jest nadal relatywnie częste nad Gangesem – z danych zebranych przez „India Express” czy Amnesty International w Indiach (AI), wynika, że ponad 100 osób rocznie ginie w samosądach tłumu. Szef AI, Aakar Patel pisze, że tylko w czerwcu 2017 r. doliczył się 14 ofiar linczów. Obserwatory Research Foundation (ORF) wyliczyła z kolei, że bywały miesiące między 2014 a 2017 r., gdy tłum dokonywał ponad 20 samosądów. W skali roku można je liczyć w setkach. Tłum „wymierza sprawiedliwość” z poczucia braku sprawiedliwości w sądownictwie i prokuraturze. Łatwo przekupić prokuratorów, sędziów. Zbrodniarze, gwałciciele, kryminaliści, biznesmeni, ludzie wpływowi, politycy faktycznie mogą uniknąć kary. Ale też często tłum zabija osoby tylko pomówione o popełnienie jakiegoś czynu: gwałtu, zabójstwa, napaści. Wystarczy pogłoska, plotka puszczona szeptem czy na Facebooku. Najczęściej takie ofiary oskarżane są o kradzież krów, czy handel ich mięsem, albo o... porywanie dzieci. 8 czerwca 2017 r. w wiosce Panjuri Kachari, w stanie Assam, tłum 500 osób zatłukł na śmierć Nilotpala Dasa (29 lat) oraz Abhijita Natha (30 lat). Pierwszy był inżynierem dźwięku, który pracował w wiosce, zbierając odgłosy, drugi – jego przyjacielem, który mu pomagał. Te dwie artystyczne dusze w dredach, kolczykach, wałęsające się po wsi, nie spodobały się mieszkańcom. Tydzień wcześniej poszła na forach plotka, że porywacze dzieci krążą po okolicy. Wieczorem, pod koniec pracy przyjaciół, tłum dopadł ich i zatłukł. Wioskowe zabójstwa ludzi pomawianych o porywanie dzieci stały się na tyle powszechne, że urzędy wysłały tam pracowników, którzy mieli tłumaczyć, iż to są bzdury. Sukanta Chakrabarta był jednym z nich – prostował takie plotki rozsiewane przez media społecznościowe. Przemawiał do mieszkańców przez megafon, towarzyszyło mu 2 pomocników. W jednej z wiosek tłum zabił Sukantę, a jego kolegów ciężko pobili. Powód? Podejrzenie o... porywanie dzieci.

Źródło: „Służba Zdrowia” 7-8/2019

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie już za 4 zł dziennie*.

* 4 zł netto dziennie. Minimalny okres ekspozycji ogłoszenia to 30 dni.

Zobacz także

iStock-688480164

Zmierzch bezkarności

24 września 2019
FKR_ (1093) Andrzej Sosnierz
8 października 2019
_MG_7753
28 listopada 2019
marek-balicki
Marek Balicki

Wierzę, że tym razem się uda

31 grudnia 2019
sz-sz-2
„Służba Zdrowia”

System nie sprzyja szczepieniom

23 lutego 2021
iStock-1274407148
5 maja 2022
iStock-1297034329
„Służba Zdrowia”

Różne oblicza zakrzepicy

30 grudnia 2022