Subskrybuj
Logo małe
Wyszukiwanie

II wojna światowa: niemieccy lekarze

MedExpress Team

Krzysztof Boczek

Opublikowano 17 stycznia 2015 07:00

II wojna światowa: niemieccy lekarze - Obrazek nagłówka
Hitlerowscy lekarze podczas II wojny światowej eksperymentowali na ludziach w absolutnie bestialski sposób.

[caption id="attachment_49713" align="alignnone" width="620"]Fot. Thinkstock/Getty Images Fot. Thinkstock/Getty Images[/caption]

Hitlerowscy lekarze podczas II wojny światowej eksperymentowali na ludziach w absolutnie bestialski sposób. Mimo to większości z nich po wojnie nie spadł włos z głowy. Wystarczało jedynie oświadczenie, że nie naruszyli oni nigdy etosu lekarskiego. To skandal, bo przy tym, co działo się w obozach, piekło Dantego wydawało się rajem.

W momencie wybuchu II wojny światowej z 60 tys. lekarzy pracujących w Niemczech aż 46 tys. należała do Związku Narodowosocjalistycznych Lekarzy – tak wielu było gorących zwolenników Hitlera. III Rzesza zaoferowała naukowcom nauk medycznych nieprawdopodobny skok w badaniach – zamiast na myszach czy szczurach mogli swoje eksperymenty przeprowadzać na żywych ludziach. Na masową skalę. Głównie na więźniach obozów koncentracyjnych.

Wyniki bestialskich eksperymentów były z dumą publikowane, chwalone na konferencjach, stały się tematami prac doktorskich, habilitacyjnych, otrzymywały pozytywne recenzje.

Po wojnie tylko 350 lekarzom udowodniono udział w zbrodniczych eksperymentach. Najbardziej okrutne wyczyny mieli na koncie lekarze – członkowie SS. W Międzynarodowym Trybunale Wojskowym w Norymberdze, w jednym z najgłośniejszych procesów, z 13 osądzonych lekarzy, aż 7 osób nosiło tytuły profesorskie. Trójkę z nich skazano na karę śmierci, drugie tyle – na dożywocie. Większość oskarżanych medyków w swoich zeznaniach zaznaczała: „nigdy nie naruszyłem etosu lekarskiego”.

Skazani to tylko czubek góry lodowej. Wielu autorów poniższych praktyk i eksperymentów nigdy nie poniosła za nie odpowiedzialności. Po wojnie nie tracili prawa wykonywania zawodu albo szybko je odzyskiwali. Zdobyli ogromne wpływy, wysokie stanowiska i prestiż. Ernst Klee w swojej książce „Medycyna III Rzeszy i jej ofiary” publikuje całą listę takich medyków-zbrodniarzy.

Po prostu zabić!

Lekarze w obozach koncentracyjnych pełnili wiele ról, które skłaniały się do jednego – likwidowania więźniów. Ruchem dłoni, palca dokonywali selekcji na rampach, bez słowa skazując setki tysięcy ludzi na zagazowanie. Słynny dr Mengele – symbol medycyny hitlerowskiej – gwiżdżąc humoreski Dworzaka, ruchami swojej szpicruty skierował do gazu 400 tys. osób. Medycy brali udział w torturach, egzekucjach, by po nich sprawdzać stan więźnia. W Dachau bez lekarza nie można było powiesić więźnia. By znaleźć lepsze metody uśmiercania, testowali mobilne komory gazowe na samochodach, ampułki z cyjanowodorem, granaty ręczne, trującą amunicję do karabinów. Najczęściej świnkami morskimi byli rosyjscy jeńcy wojenni. Prof. Philipp Schneider obserwował i dokładnie odnotowywał, po ilu minutach od postrzelenia więźniów toksyczną amunicją z ust wypływa im pieniąca się ślina (20 min), pojawiają się odruchy wymiotne (40–45 min), wreszcie dochodzi do śmierci (121–129 min). Dr Gerhard Panning, lekarz Wehrmachtu, w 1941 roku badał działanie sowieckich materiałów wybuchowych. W Żytomierzu na Ukrainie nakazał strzelać do rosyjskich jeńców tą nową amunicją. Po egzekucji skrupulatnie fotografował i opisywał efekty. Materiał opublikował w „Der Deutche Militararzt”, opisując m.in. dziurę o rozmiarach 16x13 cm, jaka powstała od jednego strzału w klatkę piersiową czy całkowicie rozsadzoną jednym nabojem głowę.

Lekarze także sami zabijali. Najczęściej zastrzykiem z trucizną. Z czasem ten sposób udoskonalano, by szybciej uśmiercać. W 1941 r. w Auschwitz dr Friedrich Entress wypróbował dożylne zastrzyki z wodoru. Ofiary umierały dopiero po 20 minutach, przez ten czas były przytomne. Metoda więc odpadła, jako mało skuteczna. Potem wstrzykiwano także wodę utlenioną, benzynę, Evipan i fenol. Najpierw dożylnie, a wreszcie dosercowo – szybsze działanie. Tak zabijano chorych, niezdatnych do pracy, dzieci i skazańców wyrokami. Rekordziści, np. dr Herbert Scherpe w Golleschau, uśmiercił zastrzykami między 10 a 12 tys. osób.

Obozowe przychodnie, szpitale także były miejscem masowego uśmiercania. Pierwsze osoby zabite w Auschwitz dostały zastrzyki z fenolu właśnie w szpitalu. W takich placówkach zatrudniano często niefachowców, kryminalistów, umyślnie nie dezynfekowano narzędzi medycznych, by lepiej rozprzestrzeniały się zarazki. W Dachau wszystkich chorych, bez względu na chorobę, ogrzewano w skrzyni z żarówkami. Efektem były oparzenia I i II stopnia.

W bezmyślnym sadyzmie hitlerowskich medyków brylował dr med. Aribert Heim – członek SS. Ofiary traktował bardzo uprzejmie – rozmawiał z nimi, gdy leżały na stole operacyjnym, pytał o krewnych, po czym wycinał z nudów im wątroby, jelita, śledziony albo serca. Pochwalił uzębienie jednego Żyda, a następnie rozciął mu brzuch i odciął głowę. Ta została spreparowana właśnie ze względu na dobre zęby. Po wojnie Heim żył spokojnie i dostatnio, prowadząc praktykę ginekologiczno-położniczą w Baden-Baden i utrzymując się z dużej kamienicy w Berlinie. Dopiero w 1962 r. wydano nakaz jego aresztowania. Za późno – Heim zniknął.

Gorzej niż piekło

Największym poligonem bestialskich eksperymentów było Auschwitz. Jeden z niemieckich lekarzy prof. Johan Paul Kremer, tuż po przyjeździe do tego obozu, w swoim dzienniku zanotował „W porównaniu z tym, co się tutaj dzieje, piekło Dantego wydaje mi się komedią”. To jednak nie powstrzymało go przed wykonywaniem selekcji na rampie – sam skierował tysiące osób do zagazowania. Dzięki Auschwitz uzyskał także habilitację, pisząc pracę „O zmianach zachodzących w tkance mięśniowej w czasie wygłodzenia”. By zebrać do niej materiały, więźniom wycinał wątroby, śledziony i trzustki. Na potrzeby tychże badań specjalnie zabijano ludzi.

Eduard Wirths, przez krótki czas jeden z głównych lekarzy Auschwitz, prowadził w obozie swoje badania nad rakiem pochwy. Zamiast stosować już wówczas znane wziernikowanie pochwy, wycinał więźniarkom duże tkanki macicy. W wyniku krwotoków kobiety często umierały.

Inny medyk, dr Werner Rhode, zabijał ludzi dla kaprysu. Jednej niedzieli 1944 r. kazał wybrać 3–4 więźniów i zabrał ich do gabinetu lekarskiego. Tam poczęstował ich kawą z rozpuszczonym Evipanem albo morfiną. Tylko jeden z więźniów wyszedł z pokoju o własnych nogach. Resztę trzeba było wynosić. Następnego dnia Rhode dowiedział się, że wszyscy zmarli w nocy. Skomentował to słowami: „To mieli wesołą śmierć”.

Przed krematorium lekarze SS, Kitt i Weber, sprawdzali ludzi kierowanych na śmierć jak bydło przed rzeźnią – obmacywali ich łydki i uda. Wybierali osoby z „lepszymi” kawałkami mięsa w tych częściach ciała. Te „lepsze sztuki” rozstrzeliwano, zamiast gazować. Ciepłe zwłoki, kładziono na stole, a lekarze wycinali im z ud i łydek mięso, wrzucając je do pojemnika i wiader na ziemi. Mięśnie ogarnięte pośmiertnymi drgawkami jeszcze się poruszały. Z zastrzelonych kobiet wycinano mięso z ud i brzucha, a następnie gotowano z tego „rosół”. Na naczyniach, do których trafiał wywar, pisano „rosół z człowieka”.

Zarówno wycięte mięso, jak i owe wywary z niego, stawały się pożywką dla.... bakterii hodowanych w Instytucie Higieny w Auschwitz. Ta instytucja prowadziła badania laboratoryjne dla szpitali SS i policji w obozach koncentracyjnych.

Czasami pożywką dla bakterii stawali się więźniowie niekierowani na zaplanowaną śmierć. Jeden z SS-manów opisywał, jak to jego kolega bez powodu rozstrzelał w obozie 20 osób. Od razu po masakrze kapo i lekarz-więzień, po uprzednim oskórowaniu, wycięli z ciepłych trupów część mięśni ud i zebrali je do wiader. To ludzkie mięso także miało służyć hodowli bakterii w Instytucie.

W Dachau w 1942 r. sprawdzano skutki przebywania człowieka na bardzo dużych wysokościach. Dr Sigmund Rascher był miły dla więźniów, sympatyczny, wesoły gawędziarz. Więźniowie go kochali. Tylko że wszystko to robił tylko po to, aby biorący udział w jego eksperymentach nie bali się ich. A śmierć w nich była pewna. Ofiarami byli Polacy, Rosjanie i Żydzi w wieku 20–40 lat. Zdrowi, dobrze odżywieni – przed eksperymentami specjalnie ich karmiono.

W ramach badań wieszano ich na spadochronach w komorze podciśnień przywiezionej z Instytutu Medycyny Lotniczej DVL. Pompy wysysały powietrze, by sztucznie wprowadzić warunki, jakie panują na wysokości do 21 km. Więźniów gwałtownie podnoszono i opuszczano w beztlenowym otoczeniu. Efekty? Paraliż, ślepota, śmierć, a w najlepszym wypadku obłęd. Ci, którzy przeżyli, trafiali do komory po raz drugi. Aż do skutku. Czyli śmierci.

Sekcje zwłok przeprowadzano na świeżych, jeszcze ciepłych trupach. Do dalszych badań wycinano m.in. części mózgu, wątroby, trzustkę, jądra, mięsień sercowy, nerki, mięśnie. Dr Rascher wspomagał się więźniami-medykami i podległymi mu lekarzami – naukowcami III Rzeszy. Podobne doświadczenia, ale na upośledzonych dzieciach, prowadził później prof. Hans Nachtsheim, zoolog. Po wojnie pełnił on wiele wysokich funkcji w instytucjach naukowych, a od 1961 r. zasiadał w radzie ds. odszkodowań wojennych dla ofiar nazizmu (sic!).

Podczas walk powietrznych o Wielką Brytanię, wielu lotników Luftwaffe, po katapultowaniu się ze swoich maszyn, ginęła z wychłodzenia w wodach Morza Północnego. By znaleźć sposób na ich ratowanie, prof. Ernst Holzlohner, fizjolog, w eksperymentach sprawdzał, jak umierają więźniowie w kadziach z lodowatą wodą. Sondami mierzono im temperaturę ciała, uderzenia serca, pobierano co chwilę krew lub mocz i płyn mózgowo-rdzeniowy. Zgony następowały po 6–8 godzinach, gdy temperatura ciała obniżyła się do 25–28 st. C. Na sekcje zwłok ofiar zjeżdżali się lekarze i profesorowie z Berlina, Bonn, Heidelbergu, Kolonii i Erlangen.

Luftwaffe zleciła także badania nad piciem wody morskiej. Do tego celu w 1944 r. w Dachau lekarze wybrali Cyganów i podzielili ich na kilka grup. Jedna z nich nie dostała nic do picia, a inna – tylko wodę morską. Przez długie dni w takich warunkach Cyganie dostawali napadów obłędu, niektórzy szczekali jak psy. Lekarze zaś wykonywali punkcje wątroby, pobierali krew, mocz. Na podsumowaniu eksperymentu dyskusję prowadziło aż 24 lekarzy. Prowadzący badania dr Wilhelm Beiglbock stwierdził, że stworzone warunki wywołały u więźniów obrzęk wątroby oraz zaburzenia nerwowe. W procesie Norymberskim Beiglbock został skazany na 15 lat, ale już w 1951 r. był na wolności. Pracował jako ordynator szpitala. Wielu lekarzy biorących udział w podobnych doświadczeniach Luftwaffe zrobiło po wojnie kariery w lotnictwie i nauce.

Źródło: E. Klee, Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary, Kraków 2005

Pełen tekst artykułu można przeczytać we wrześniowym wydaniu Służby Zdrowia

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie już za 4 zł dziennie*.

* 4 zł netto dziennie. Minimalny okres ekspozycji ogłoszenia to 30 dni.

Zobacz także