Czym różni się obecna sytuacja od tej, z którą mieliśmy do czynienia zanim rozpoczęto w Polsce „odmrażanie gospodarki”?
Jesteśmy w specyficznym momencie, ponieważ opuściliśmy gardę, jeżeli chodzi o środki ostrożności, a z drugiej strony ryzyko jest znacznie większe niż podczas lock-downu. Liczba nowo wykrytych zakażeń w Polsce od kilku tygodni gwałtownie wzrasta nawet do więcej niż 700 przypadków na dobę. Wirus SARS-CoV-2 nie zniknął, jeszcze nie ma leku ani szczepionki. Dodatkowo w nadchodzącym sezonie grypowym nałożą się na siebie dwie epidemie, co z kolei będzie stanowiło zagrożenie dla wydolności systemu służby zdrowia.
Jednak obecnie na dużą skalę przeprowadzane są testy genetyczne, które identyfikują osoby zakażone i umożliwiają ich izolację.
Biorąc pod uwagę prawdopodobną skalę zakażeń, testów wykonuje się bardzo mało. A testowanie przesiewowe, czyli osób nie wykazujących objawów odbywa się właściwie tylko w związku z ujawnionymi ogniskami zakażeń. Należy zwrócić uwagę, że większość infekcji SARS-CoV-2 (Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że nawet ponad 95%) nie ma przebiegu ciężkiego, czy nawet średnio-objawowego. Osoby przechodzące zakażenie „bezobjawowo" czy „lekko-objawowo" nadal są nosicielem wirusa i mogą przekazywać go innym. Pomiar temperatury ciała (czyli objawu ) często praktykowany w różnych miejscach w 85-95% przypadków nie wytypuje więc osób zakażonych. Tak więc zakłady pracy, kurorty, placówki medyczne, wydarzenia sportowe, kulturalne czy rodzinne, są potencjalnymi rozsadnikami zakażeń.
O jakim ryzyku możemy mówić w przypadku przedsiębiorców, którzy najbardziej potrzebują odmrożonej gospodarki?
Pojedyncze przypadki zakażenia nie stanowią jeszcze ogniska zakażenia i – szczególnie w przypadku osób przechodzących infekcję w sposób bezobjawowy - raczej nie stanowią zagrożenia życia dla tych osób. Natomiast dla przedsiębiorcy ryzykiem jest zagrożenie zamknięcia jego zakładu przez władze sanitarne na nieokreślony czas, lub istotne zakłócenie ciągłości pracy przez utratę dużej liczby pracowników w związku z administracyjnym wprowadzeniem szerokiej kwarantanny zarówno tych pracowników, u których została stwierdzona obecność infekcji SARS-Cov-2 jak i tych pracowników, którzy mieli bliski kontakt z nosicielami. Poza utraconymi przychodami związanymi z czasowym zamknięciem przedsiębiorstwa czy zmniejszeniem skali działalności, poniesionymi kosztami dezynfekcji, na pracodawcy spoczywać wtedy będzie również obowiązek zapłaty wynagrodzenia za okres, w którym pracownicy nie będą dopuszczeni do pracy, z przyczyn od nich niezależnych.
Przedsiębiorcy jednak są zobowiązani do zachowania środków ostrożności wskazanych przez Państwową Inspekcję Sanitarną, czy to nie wystarczy?
Nawet przy zastosowaniu środków wskazanych przez Państwową Inspekcję Sanitarną oraz Państwową Inspekcję Pracy, za coraz bardziej prawdopodobny należy uznać scenariusz, w którym w przedsiębiorstwie znajdą się nosiciele koronawirusa i nastąpi pozioma transmisja, która – do momentu pojawienia się u kogoś przypadku w pełni rozwiniętego COVID-19 – nie zostanie zauważona. Nosicielami mogą być pracownicy powracający z urlopów, sanatoriów, zakażeni w sklepie, na weselu czy w autobusie. Problem stanowi ten bardzo duży odsetek zakażonych, którzy przechodzą infekcję bezobjawowo, dlatego pomiar temperatury nie wskaże większości zakażonych osób. Nosiciele w przeważającej większości nie zostaną więc skierowani na dokładne badanie testem genetycznym PCR zgodnie z obowiązującymi regulacjami – ponieważ nie ma objawów i nie było potwierdzonego kontaktu - więc będą pracować i w pełni uczestniczyć w życiu społecznym, nieświadomie zarażając kolejne osoby
Czy takie ryzyko można jakoś ograniczyć?
Tu niestety rekomendacje GIS się kończą i mamy do czynienia z bardzo dużym obszarem niepewności regulacyjnej. Po prostu jest to problematyka bardzo świeża. Jednak można rozważyć pewien algorytm postępowania. Pracodawca, który z własnej inicjatywy zidentyfikuje osoby mogące potencjalnie być nosicielami wirusa SARS-CoV-2, może w drodze polecenia służbowego zobowiązać takie osoby do pracy zdalnej i – w przypadku pojawienia się objawów choroby, zalecić im sprawdzenie stanu zdrowia poprzez konsultację lekarską i test PCR. W ten sposób pracodawca ma szansę zapobiec tworzeniu się ogniska w swoim zakładzie. W przypadku jeżeli dochodzi do interwencji władz sanitarnych ze względu na powstanie dużego ogniska, pole manewru pracodawcy jest już znacznie ograniczone.
Jak zidentyfikować zainfekowanych pracowników, którzy nie manifestują objawów?
Nie ma metody stuprocentowo pewnej. Nawet po badaniu PCR, nie zagwarantujemy, że pacjent nie zarazi się następnego dnia, a jest to badanie drogie i wymagające specjalistycznego laboratorium oraz organizacji logistyki próbek. Jednak u większości osób w 7-14 dni od zakażenia, wytwarzane są przeciwciała przeciwko wirusowi i dzięki temu, monitorując pracowników na obecność tych przeciwciał, możemy ograniczyć szansę powstania większego ogniska zakażenia. W porównaniu do testu genetycznego, badania szybkim testem serologicznym są dużo tańsze i można je przeprowadzić w sposób powtarzalny w terenie, bez zaplecza logistycznego i laboratorium. Przy braku idealnego rozwiązania, jeżeli chcemy realnie zarządzać ryzykiem, to musimy ważyć efektywność, koszt i zagrożenia.
Czy pracodawca ma prawo badać pracowników?
Jednym z podstawowych obowiązków pracodawcy określonych w art. 94 kodeksu pracy jest zapewnienie bezpiecznych i higienicznych warunków pracy, co w sytuacji trwającej epidemii należy pojmować również jako obowiązek ochrony pracowników przed zakażeniem koronawirusem. Dokonywanie pomiaru temperatury pracownikom stało się standardem, pomimo że również budzi kontrowersje ze względu na możliwość zakwalifikowania go jako pozyskiwania przez pracodawcę danych medycznych pracowników. Mówiliśmy już o ograniczeniach jakie niesie pomiar temperatury. Serologiczne testy przesiewowe na obecność przeciwciał SARS-CoV-2 są metodą, która w porównaniu do pomiaru temperatury rozszerza zakres wykrywanych przypadków i zmniejsza ryzyko powstania w przedsiębiorstwie ogniska zakażeń koronawirusem. Takie badania można przeprowadzać u pracowników na zasadzie dobrowolności, z rekomendacji pracodawcy i na jego koszt, w sposób cykliczny. Z doświadczenia wiem, że większość pracowników chętnie poddaje się takim badaniom. Badanie powinno być wykonane i interpretowane przez personel medyczny.
Ale czy z punktu widzenia pracodawcy to najlepsze rozwiązanie?
Powtarzam, że mówimy tutaj o zarządzaniu systemowym ryzykiem, czyli podjęciu optymalnej decyzji biznesowej, nie idealnej, w istniejących okolicznościach. Należy zważyć wszystkie okoliczności, aby ograniczyć negatywne skutki pojawienia się ogniska infekcji wśród personelu. Pracodawcy boją się wywoływać wilka z lasu, inicjując badania, jednak narażają się na dużo większe problemy, jeżeli powstanie u nich ognisko zakażenia. Prasa codziennie informuje o tego rodzaju przypadkach w zakładach pracy. Wprowadzając cykliczne badania ochotników, dajemy sobie szansę na uzyskanie wczesnego sygnału ostrzegawczego.