Ile pieniędzy potrzeba, a ile będzie?
AOTMiT liczy, jak co roku, trzy warianty rekomendacji kosztów podwyżek. Czas na ich przekazanie do Ministerstwa Zdrowia upływa 5 czerwca. Na razie wiadomo, ile wynosi wariant minimalny, zakładający wyrównanie kosztów podwyżek wyłącznie pracowników zatrudnionych na umowę o pracę. Prezes AOTMiT Daniel Rutkowski poinformował dyrektorów szpitali powiatowych, że jest to kwota 9,1 mld zł w skali roku. To oznaczałoby, że NFZ przekaże świadczeniodawcom w drugim półroczu ok. 4,55 mld zł.
Wyliczeń wariantów bardziej kosztownych jeszcze nie ma, ale są szacunki, oparte przede wszystkim na ubiegłorocznych wyliczeniach AOTMiT.
- I wariant - 7,55 mld zł
- II wariant - 13,5 mld zł
- III wariant - 15,2 mld zł.
Ponieważ trzeci wariant jest (mniej więcej) dwukrotnością wariantu minimalnego, można założyć, że w tym roku będzie on opiewać na nieco ponad 18 mld zł. Takie są też wyliczenia dyrektorów szpitali, którzy koszty podwyżek szacują na 18-19 mld zł. Jednak choć szefowie szpitali podkreślają, że nie wyobrażają sobie innego scenariusza, niż przekazanie im pieniędzy w takim wariancie (czyli w tym roku minimum 9 mld zł), podczas spotkania z minister Izabelą Leszczyną usłyszeli, że co prawda MZ nie zakłada wybrania wariantu minimalnego (od wielu miesięcy można usłyszeć, że tego chciałby minister finansów i że jest to jedna z osi sporu wokół planu finansowego Funduszu), że pieniędzy będzie na pewno więcej, ale prawdopodobnie nie dwa razy więcej.
To potwierdza krążące też od dłuższego czasu informacje, że tym razem resort zdrowia poprzestanie na wariancie pośrednim, a do szpitali trafi w drugim półroczu ok. 6-6,5 mld zł.
Co z kontraktami?
Dyrektorzy szpitali podkreślają, że w lipcu po podwyżki zgłoszą się też pracownicy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych. Zresztą, jak zauważają eksperci, w przypadku przynajmniej części lekarzy, nie muszą się oni wcale zgłaszać po podwyżkę, bo ją otrzymają w związku z podniesieniem wycen – jeśli kontrakt przewiduje udział procentowy od wykonanych świadczeń. Nawet jednak jeśli w kontrakcie zawarta jest tylko kwota, aby utrzymać pracownika, dyrektor będzie musiał znaleźć pieniądze, by siatka wynagrodzeń po 1 lipca nie uległa wypaczeniu w stosunku do obecnej. Stąd podczas spotkania z dyrektorami szpitali powiatowych każda informacja, jakoby w grę wchodził wariant inny niż maksymalny, budziła głośny pomruk niezadowolenia.
Szpitale powiatowe w sprawie wynagrodzeń są najbardziej aktywne, bo – jak mówił Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych – przyjęty w 2022 roku algorytm wyraźnie je krzywdzi. Dlatego, choć ogólne zapowiedzi dotyczące finansowania podwyżek budzą niepokój, placówki powiatowe z nadzieją przyjęły informacje dotyczące planowanych zmian w algorytmie, dzięki którym – według wstępnych szacunków AOTMiT i NFZ – ma do nich trafić dodatkowy miliard złotych. Dotychczasowe zasady podziału środków premiowały szpitale, w których wykonywane są świadczenia specjalistyczne.
Czy to ostatnia (taka) podwyżka?
– Wierzę, że po raz ostatni będziemy ponosić tak ogromne wydatki związane z wyborem rekomendacji AOTMiT – mówił do dyrektorów szpitali prezes NFZ Filip Nowak, dodając, że nadszedł czas na racjonalizację wydatków bo wynagrodzenia pracowników ochrony zdrowia stały się godne.
To nie pierwsza taka wypowiedź: od wielu miesięcy przedstawiciele NFZ zwracają uwagę na rozmiary skutków finansowych, jakie niesie ze sobą obowiązujący kształt ustawy. Tylko w bieżącym roku, jak przypominał wielokrotnie wiceprezes NFZ Jakub Szulc, koszt podwyżki, liczonej narastająco (punkt „zero” to 1 lipca 2022 roku) wyniesie 50 mld zł. Na gigantyczne obciążenia wynikające z ustawy, za którymi – co ważne – nie nadąża wzrost nakładów na zdrowie, zwracali też uwagę autorzy przedstawionego blisko rok temu raportu o luce finansowej w NFZ. W ich rekomendacjach znalazły się również, jako jeden z warunków opanowania kryzysu, daleko idące zmiany w ustawie, zastępujące mechanizm podwyżkowy mechanizmem waloryzacji wynagrodzeń o wskaźnik inflacji.
Rozmowy na temat dalszych losów ustawy mają ruszyć kilka dni po wyborach, w tej chwili mowa o 10 czerwca. Nie będą łatwe, bo organizacje pracowników w sprawie zasadniczej, czyli takich zmian, które dotkną wszystkich – czyli np. zamrożenia wynagrodzeń lub ich bardzo ograniczonej waloryzacji – są jednomyślne i, oczywiście, w tej jednomyślności przeciwne. Są jednak obszary, w których pracodawcy i strona rządowa mogą liczyć na wsparcie dużej części związków zawodowych. To, przede wszystkim, pomysł określenia maksymalnego pułapu wynagrodzeń w systemie publicznym. Ten pomysł bardzo mocno wspierają eksperci, wiele razy pozytywnie wypowiadał się wiceprezes NFZ Jakub Szulc, w ostatnich dnia wsparł go związek zawodowy pielęgniarek, dużo wcześniej można było usłyszeć podobny głos „Solidarności” ochrony zdrowia. W kontrze są lekarze, których to rozwiązanie dotyczy w największym stopniu. Problem w tym, że rozmowy z partnerami społecznymi będą się toczyć i ustalenia zapadać w ramach Zespołu trójstronnego ds. ochrony zdrowia, w których bierze co prawda udział OZZL, ale już nie – samorząd lekarski (nie ma też przedstawicieli innych samorządów zawodów medycznych). Można się spodziewać, że izba lekarska będzie się domagać zmiany tego stanu rzeczy i albo rozmów dwustronnych z resortem zdrowia, albo stworzenia gremium, w którym zawody medyczne będą miały silniejszą niż w tej chwili reprezentację.
Będzie projekt rządowy, będzie ustawa?
O tym, że ustawa o wynagrodzeniach minimalnych wymaga zmian, politycy obecnej koalicji rządzącej mówili zaraz po wyborach 2023 roku. Nic jednak z tym nie zrobili, pomijając dopuszczenie do pierwszego czytania a następnie zamrożenie – wydaje się, że trwałe – obywatelskiego (pielęgniarskiego) projektu nowelizacji ustawy. Powód jest oczywisty, pielęgniarki domagały się takich zmian, które kosztowałyby budżet NFZ dodatkowe miliardy złotych (których nie ma).
W połowie maja minister zdrowia, potwierdzając informacje, że tydzień po drugiej turze wyborów odbędzie się w ramach Zespołu trójstronnego spotkanie poświęcone dalszym losom ustawy, wyraźnie podkreślała, że zostało ono zwołane na wniosek strony społecznej i nie znaczy to, że minister zdrowia wychodzi z projektem zmian w ustawie, czy że taki projekt ma. Co nie przeszkodziło Izabeli Leszczynie poinformować dyrektorów, że projekt zmian w ustawie o wynagrodzeniach pojawi się w pakiecie, jaki ministerstwo przedstawi w czerwcu (obok ciągle procedowanego projektu o szpitalnictwie i zmian deregulacyjnych). Jeśli rzeczywiście ustawa miałaby zostać zmieniona, trudno sobie wyobrazić, by nie był to projekt rządowy. Ale równie trudno sobie wyobrazić, by resort zdrowia był w stanie przygotować propozycję, pod którą będą się w stanie podpisać (zaakceptować) wszystkie zainteresowane strony.
Od przedstawienia projektu, jak pokazują choćby losy ustawy szpitalnej (temat wynagrodzeń kilkuset tysięcy pracowników ochrony zdrowia nie jest wcale mniej kontrowersyjny) do jej uchwalenia, a nawet – złożenia w Sejmie, może minąć wiele czasu i „okrążeń”. Ale jeśli ustawa zostanie uchwalona, czy wejdzie w życie? Trudno zaprzeczyć, że od wyniku wyborów prezydenckich zależy cała sprawczość rządu, nie tylko w obszarze ochrony zdrowia oczywiście.
Skąd ten problem? Kandydat obywatelski PiS w trakcie kampanii sugeruje, że jeśli wygra Rafał Trzaskowski, na pewno podpisze ustawę „zabierającą” medykom podwyżki. Problem w tym, że w ostatnim roku w Sejmie odbyło się wiele komisji, podkomisji i zespołów, podczas których to posłowie PiS wskazywali, że część medyków – przynajmniej jeśli chodzi o lekarzy – zarabia wręcz za dużo. Ale to w sumie didaskalia. Prawdziwym problemem jest to, że w poprzedniej kadencji Prawo i Sprawiedliwość przygotowało ustawę, której skutki finansowe rozsadzają w tej chwili system ochrony zdrowia – mając świadomość, że koszty ustawy będą szły (rocznie!) w dziesiątki miliardów złotych, zbywano pytania o źródła finansowania twierdzeniem, że podwyżki zostaną sfinansowane z części (!) wzrostu nakładów. Tymczasem przyrost składki zdrowotnej w całości przeznaczony na sfinansowanie podwyżek, okazuje się zbyt mały.
Prawdziwym problemem jest jednak fikcyjny, w dużym stopniu, wzrost finansowania. Fikcyjny, lub zupełnie nieadekwatny ani do rozwiązań zaprojektowanych w obszarze kosztów (wynagrodzenia, przeniesienie ciężaru finansowania wszystkich świadczeń do NFZ), ani do rosnących potrzeb zdrowotnych społeczeństwa (co manifestuje się na przykład w obszarze świadczeń nielimitowanych i programów lekowych). Choć jesteśmy bliżej niż dalej osiągnięcia 7 proc. PKB na zdrowie, według ustawy przychodowej, te ustawowe procenty nie oddają rzeczywistości: Polska wydaje na zdrowie ze środków publicznych niespełna 5 proc. bieżącego PKB.
Politycy i decydenci mogą twierdzić, że wynagrodzenia medyków stały się godne. Nie ma jednak wątpliwości, że godne – odpowiadające choćby sile polskiej gospodarki – nie są wydatki na zdrowie.