Subskrybuj
Logo małe
Wyszukiwanie

Zmiana na stanowisku ministra zdrowia jest praktycznie przesądzona

MedExpress Team

Małgorzata Solecka

Opublikowano 10 stycznia 2015 07:00

Zmiana na stanowisku ministra zdrowia jest praktycznie przesądzona - Obrazek nagłówka
Szans na to stanowisko raczej nie ma Beata Małecka-Libera, powołana w końcówce roku na pełnomocnika ds. zdrowia publicznego i wiceministra zdrowia.
[caption id="attachment_3576" align="alignnone" width="620"]fot. Agencja Gazeta fot. Agencja Gazeta[/caption]

– Albo lekarze otworzą przychodnie, albo odchodzisz z rządu – właśnie to miał usłyszeć Bartosz Arłukowicz przed rozpoczęciem negocjacji.... I dostał 48 godzin na realizację zadania.

Porozumienie z Porozumieniem niczego jednak nie rozwiązuje. Jakiekolwiek ustępstwa poczyniła jedna i druga strona – w perspektywie kilkunastu następnych miesięcy nie ma to najmniejszego znaczenia. Zaś Platforma Obywatelska już może zacząć się obawiać tego sprowokowanego przez ministra zdrowia kryzysu. Do niektórych polityków tej partii już dotarło, że najbardziej kłopotliwy z tematów społecznych – ochrona zdrowia – na 99 proc. stanie się głównym tematem tegorocznej kampanii parlamentarnej. A być może nie tylko.

Zdaniem jednego z polityków PO, z którym rozmawiałam na temat wojny Arłukowicza z lekarzami (bo przecież nie tylko o lekarzach rodzinnych minister w pierwszych dniach stycznia wyrażał się bardzo krytycznie), zmiana na stanowisku ministra zdrowia jest praktycznie przesądzona – o ile rzeczywiście będą kolejne problemy z pakietem onkologicznym. – Po ugodzie z Porozumieniem Zielonogórskim Bartosz Arłukowicz zyskał trochę czasu. Ale nie wykluczałbym, że jeszcze w styczniu będziemy mieć nowego szefa tego resortu – mówi mój rozmówca. Kogo? Szans na to stanowisko raczej nie ma Beata Małecka-Libera, powołana w końcówce roku na pełnomocnika ds. zdrowia publicznego i wiceministra zdrowia.

Po pierwsze, brak jej doświadczenia w obszarze zarządzania kryzysowego – a nikt nie wątpi, że sytuacja w ochronie zdrowia jest i będzie w najbliższych miesiącach kryzysowa. Po drugie, do tak ciężkich zadań, jakie staną – ewentualnie – przed nowym ministrem zdrowia, potrzeba będzie kogoś, kto dobrze zna specyfikę leczenia onkologicznego od strony organizacji tego systemu. Może Zbigniew Pawłowicz, były senator Platformy, obecnie radny sejmiku województwa kujawsko-pomorskiego, na urlopie bezpłatnym w Bydgoskim Centrum Onkologii, jednym z najlepszych szpitali onkologicznych w Polsce?

Tymczasem jednak politycy Platformy Obywatelskiej z bezsilnością patrzą, jak realizuje się ich najczarniejszy sen. Wspominają rok 2001 i kampanię wyborczą Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który zmiażdżył i AWS, i Unię Wolności, posługując się przede wszystkim hasłami naprawy systemu opieki zdrowotnej. – Jest w tym jakaś przewrotność losu, że z Porozumieniem Zielonogórskim na otwartą wojnę poszedł zwycięzca programu „Agent”,  mający wielu wspólnych kolegów z byłym ministrem Mariuszem Łapińskim, przeciw któremu Porozumienie Zielonogórskie się zawiązało – usłyszałam od innego partyjnego kolegi Bartosza Arłukowicza.

Oczywiście PO nie musi się obawiać samej konfrontacji z Porozumieniem Zielonogórskim. Kilkanaście tysięcy lekarzy to nie jest siła, która mogłaby wstrząsnąć polską sceną polityczną (choć, gdy w 2007 r.  Donald Tusk podpisywał porozumienie przedwyborcze z liderami PZ, oceniane było ono przez samą Platformę jako „istotny element kampanii wyborczej”). Sęk w tym, że otwarta konfrontacja z częścią lekarzy rodzinnych z każdą godziną coraz wyraźniej staje się konfrontacją z całym środowiskiem lekarskim. Wyraźnie dała to do zrozumienia Naczelna Rada Lekarska, przyjmując 3 stycznia stanowisko, w którym całą odpowiedzialnością za chaos w ochronie zdrowia obarcza Bartosza Arłukowicza.

O możliwości protestu przeciw polityce zdrowotnej rządu mówi też OZZL. Jeśli minister zdrowia będzie nadal tak konfrontacyjnie nastawiony do środowiska lekarskiego – a pierwsze godziny po podpisaniu ugody z Porozumieniem Zielonogórskim pokazały, że Arłukowicz nie schodzi z wojennego kursu – może zmobilizować nie kilkanaście, ale nawet kilkaset tysięcy wyborców do zagłosowania przeciw. Przeciw partii, która takiego ministra wspiera i promuje.

Siła rażenia może być ogromna. Zwłaszcza, gdy media – dokładnie tak samo, jak było w latach 1999 i 2000 – będą drążyć wszystkie niedoskonałości wprowadzonych w systemie zmian. Każdą niespójność, każde opóźnienie w „szybkiej ścieżce diagnostycznej”.  A gdy po paru miesiącach okaże się, że rację mieli ci, którzy ostrzegali przed niedoróbkami w pakiecie onkologicznym… Preludium do tego, co może się wówczas dziać, mieliśmy już w pierwszy weekend stycznia. Temat ochrony zdrowia nie tylko zdominował, ale wręcz zepchnął inne tematy w niebyt. W każdym razie w politycznych wywiadach i dyskusjach. I po raz pierwszy w tak wyraźny sposób na koalicyjną „niepodległość” wybiło się Polskie Stronnictwo Ludowe, którego politycy wprost mówili o niedofinansowaniu ochrony zdrowia i konieczności podniesienia składki na ubezpieczenie zdrowotne, powstrzymując się jednocześnie od deklaracji, że wyższą składkę mogliby również płacić rolnicy.

Tylko minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz w jednym z wywiadów telewizyjnych przyznał, że podniesienie składki zdrowotnej wymagałoby nie tylko konsensusu rządowego, ale przede wszystkim obywatelskiego. To można byłoby interpretować jako znak, że PSL widzi potrzebę większego obciążenia składką zdrowotną również rolników – niestety, głos ministra pracy był raczej odosobniony. PSL doskonale wie, że bałagan w zdrowiu najboleśniej odbija się na ich elektoracie, czyli mieszkańcach niekoniecznie wsi, ale ośrodków, gdzie nie ma konkurencji świadczeniodawców. W małym mieście jeden szpital i zamknięte praktyki lekarzy rodzinnych to katastrofa w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że PSL będzie teraz bardzo potrzebowało takich rozbieżności. Muszą zacząć się wyróżniać, muszą pokazywać swoją niezawisłość. To jedyny sposób, by w wyborach parlamentarnych zawalczyć o wynik zbliżony do tego z wyborów samorządowych. – Niewykluczone, że PSL chce w ten sposób zawalczyć nawet o część naszego elektoratu – mówi polityk PO.

Z tym, że opozycja będzie próbować zbijać punkty na zamieszaniu w ochronie zdrowia, rząd musiał się liczyć. Ale pierwsze dni roku udowodniły, że na polityczne dyletanctwo nigdy nie jest za późno. Do programów publicystycznych skierowano posłów może zaprawionych w bojach medialnych, ale – jak na przykład Julia Pitera – wybitnie kiepsko merytorycznie przygotowanych. Politycy PO nie mieli bladego pojęcia, jak komentować fakt, że dzisiejsi „szantażyści” siedem lat wcześniej byli cenionymi partnerami w polityce. Przedstawiciele SLD, PiS i Twojego Ruchu praktycznie rozjeżdżali w dyskusji swoich adwersarzy z Platformy, punktując zarówno lekarzy (Porozumienie Zielonogórskie, oględnie mówiąc, nie cieszy się sympatią w żadnym z ugrupowań politycznych), jak i przede wszystkim – ministra zdrowia.  

Gdyby Platforma mogła liczyć, że za dwa, góra trzy miesiące wszystko w ochronie zdrowia „zaskoczy”, partia mogłaby liczyć na przeczekanie burzy. Ale odliczanie do wyborów już się zaczęło. Wybory prezydenckie odbędą się najprawdopodobniej 10 lub 17 maja. To czas, w którym mogą już być widoczne wszystkie konsekwencje ewentualnych „niedoróbek” pakietu onkologicznego i kolejkowego. Co prawda pozycja sondażowa Bronisława Komorowskiego wydaje się być niezagrożona, a jego taktyczny dystans wobec rządu jest aż nadto wyraźny, jednak w sytuacji dużych napięć związanych z ochroną zdrowia również ta kampania może się stać dla PO wyzwaniem. Zwłaszcza jeśli nie zrealizuje się scenariusz, według którego swojego kandydata miałoby nie zgłaszać PSL, popierając Komorowskiego. Ludowcy decyzję w tej sprawie zaplanowali na połowę stycznia. Sytuację urzędującego prezydenta może też skomplikować wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z ustawą zasadniczą ustaw wprowadzających pakiet kolejkowy i onkologiczny.

Ale znacznie większe wyzwania czekają Platformę Obywatelską jesienią, przed i w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu. Nikt nie ma wątpliwości, że niezależnie od problemów z wdrożeniem pakietu onkologicznego, jesienią może po prostu zabraknąć pieniędzy – choćby na badania diagnostyczne, które minister zdrowia przekazał do podstawowej opieki zdrowotnej. Arłukowicz nie zgodził się, by pieniądze na te badania zostały „oznaczone” – właśnie dlatego (trudno nie podzielić argumentacji lekarzy z PZ), że doskonale wie, iż jest ich o wiele za mało zarówno w stosunku do potrzeb pacjentów, jak i obietnic, które poczynił. Jeśli na przełomie września i października, a więc tuż przed wyborami, okaże się, że rosną kolejki do badań diagnostycznych – zarówno na poziomie POZ, jak i opieki ambulatoryjnej… pacjenci nie będą zadowoleni.

I to właśnie jest największy problem Platformy. Wojna z lekarzami miałaby sens, gdyby gwarantowała zadowolenie pacjentów – wszak to miliony wyborców. Dziś, widać to w Internecie, wielu chwali Arłukowicza za niezłomność w gromieniu „lekarskiej mafii”, „dorobkiewiczów”, „pazernych konowałów”. Łaska pacjenta jednak na pstrym koniu jeździ. Gdy system stworzony przez ministra okaże się ułomny, nikt już nie będzie pamiętał o ministrze, który się lekarzom nie kłaniał, a wyborcy wystawią rachunek rządzącej partii. Nie po raz pierwszy, i nie po raz ostatni, zapewne.

Pełny artykuł ukazał się na łamach czasopisma "Służba Zdrowia" nr 1-8/2015 z 15 stycznia 2015 r.

Szukaj nowych pracowników

Dodaj ogłoszenie już za 4 zł dziennie*.

* 4 zł netto dziennie. Minimalny okres ekspozycji ogłoszenia to 30 dni.